zmartwychwstania

zmartwychwstania

To prawdziwie nieokiełznany pejzaż doświadczeń. Tuż za znaną przestrzenią, na obrzeżach wynurzeń nieprzeistoczonych, w splątanych dywagacjach niezaktualizowanego światopoglądu. Tam. Miejsce jak każde inne, choć nieznane. Swoją tajemniczością przywołujące, namiętnie wypatrywane. Cichy zagajnik, nieprzejednany. Ot, punkt na mapie, o którym nie mówi się z pogardą ni pietyzmem. Zakamuflowana ontyczna struktura – intymność skrystalizowana.

W zasadzie niepodobna mówić tu o miejscu, bo takowe miałoby adres, kod pocztowy, przynajmniej googlowską pinezkę… A to przestrzeń zanikająca, nieutrwalona, nietrwała – rozkwitająca w sobie znanym czasie i okolicznościach. Nie do wywabienia, nie do wytropienia, nie do zastąpienia. Może istniejąca zawsze, tuż pod powierzchnią, choć szczególnie zakamuflowana, pod jakimś dziwnym, wyjątkowym symptomem zawstydzenia i lęku. Pozornie niegroźna, choć wywołująca rewolucje niepożądane, choć skrzętnie, po cichu poszukiwane i planowane.

To prawdziwie uzależniające doświadczenie. Samo wspomnienie minionych już zaopatrzeń w nieopatrzną energię bytu tlącą się pod powierzchnią niestałego nad – śmiechu, wywołuje głód, chęć pobudzenia tego czegoś, wyprowadzenia na światło dnia nowego, do wygłodniałego, osamotnionego IT. Jestem anonimowym pochłaniaczem odrodzenia. Wygłodniałym, nienasyconym. Bytem niestabilnym, stale nienasyconym, wypełnionym jedynie chęcią odnajdywania, reodkrywania, doświadczania, zamaczania się w odradzających wodach. Nieustannie tych samych. Źródłach dobrze znanych i sprawdzonych. Jestem uzależniony od rytuałów. Motywów przejścia, magicznej przemiany. Oczyszczenia sensu stricte. Odradzania się w świetle prawd dobrze znanych, choć nieprzejednanych, niepojętych, nieodgadnionych…Z tego nieodgadnienia, niedocieczenia, rodzi się przecież wszelki akt twórczy. Wypełniona po brzegi dostatkiem wątpliwości i zmagań struktura wszelkiej sztuki. To niedoścignione poszukiwanie wiekuiście nieodkrytego, nieprzedstawialnego, nieracjonalnego, istniejącego w wiecznie nienasyconej strukturze praidei, transformatywnego źródła egzystencji. Sztuka zagląda tam, gdzie nie sięga statystyka i ekonomia.

W tej nieubłaganej perspektywie odwiecznej cykliczności – odradzaniu się, swoistej resprirytualizacji – tkwi pierwotny pierwiastek, zalążek konieczności artystycznego kreowania świata stale nowego, emocjonalnie ekspansywnego, natarczywie wręcz metafizycznego, dzięki któremu zredefiniowane zostaje pojęcie tej niesprecyzowanej Wędrówki, której każdy jest świadomym lub nie uczestnikiem. Doroczne zmartwychwstania. Brzmi niewypowiedzianie błaho, niczym wydekoltowany frazes o rodzinnych świętach, jednak przekształcanie, odradzanie się, odnawianie, „powrót do źródła”, głębi, duchowości stanowi punkt centralny empatycznego doświadczania nie tyle świata, co swojej w nim obecności. Renesans self spirituality prowadzi na nowo, w kierunku przedwerbalnego odczuwania egzystencji, w zawieszeniu między tym co empiryczne, a tym co nienazwane, wypełniające, ogarniające całe nasze jestestwo. Małe zmartwychwstania to tchnienia metafizyczności w sztywno zaplanowaną codzienność. Ponowne odnajdywanie natchnionego krajobrazu odczuwania, zaklętego w niewypowiedzianym pięknie tajemniczych dźwięków muzyki. Bachowskie Pasje, Stabat Mater Szymanowskiego, Miserere Allegriego, Exultet, Victime Paschali Laudes… Punkt szczytowy stanowi tu nasycające swą mocą „Urlicht” z 2 Symfonii Mahlera, gdzie „Bóg daje nam trochę błogosławionego światła” – punt spiętrzenia, zawieszenia, powolnego odradzania się z każdą gęstniejącą nutą, pęczniejącą emocją, oddechem poddanym pragnieniu wolności, który czyni nasz mały rytuał, prawdziwie mistycznym przeistoczeniem.

Odradzanie poprzez muzykę stanowi ważny element dorocznego przejścia, porzucenia wypełnionych doznań, napełnienia się tą niewypowiedzianą prawdą. W kolejnym roku pandemicznym, znów będzie to doświadczenie audiofilskie ze wszystkimi swymi wadami i zaletami, będzie to doświadczenie dobrze znanych, ulubionych wykonań w bezpiecznej, wyciszonej przystani domowego zakątka. Oczyszczanie się poprzez dobrze znany rytuał. Doświadczenie nie tyle nowego, co na „nowo głębokiego”. Jednak moc muzycznego oczyszczenia spływa tylko na odbiorcę zaangażowanego, odważnego, gotowego eksplorować swą duchową wędrówkę w dźwiękach nieznanego Przyjaciela. Małe zmartwychwstania są darem dla tego, kto dopuści do głosu swą odwieczną tęsknotę za spełnieniem, zanurzeniem się w ciepłym, empatycznym wejrzeniu wszechbytu.

„Ich bin von Gott und will wieder zu Gott!
Der liebe Gott wird mir ein Lichtchen geben,
wird leuchten mir bis in das ewig selig Leben!” /”Ulrich”/