Zen

Zen

„Zamknął się w wieży, czytał starożytnych autorów, na tarasie karmił ptaki. Bo tylko tak mógł zapomnieć o poznaniu samego siebie” /Cz. Miłosz „Portret”/ 

Najdroższa moja, córo wszechbytu, przyjaciółko moja, niewolnico możnowładców, pocieszycielko strapionych, uzdrowienie chorych. Z czasem stajesz się gwoździem do trumny, po któym już tylko „słońc nieśmiertelnych, obleją mnie wieńce”. W mgnieniu oka z przeczystej dziewicy, przemieniasz się w ponurą kostuchę. Czychasz na swe dzieci, by pożreć je w najmniej odpowiednim momencie. Strojnaś w piękne futra, złoto, biżuterię. Kokietujesz wykolejeńców. Prowadzisz na manowce świadomości filozofów. Święta i nieskalana, spowita erotycznym rumieńcem. Prawdziwa. Jędrna. Niczym pierwsze oznaki wiosny. Zbyt często dramatyzujesz. Za nad to ironizujesz. Mówi się, że masz w sobie coś z polskiej fantazji, paryskiej elegancji, wiedeńskiego uporządkowania. Mówi się, że poznałaś wszystkie oblicza boskości. Ponoć świetnie się komunikujesz, opowiadasz, malujesz. Zgłębiłaś najświętsze tajniki alchemii, miażdżąc odwieczne panowanie czasu – twego ojca, brata i Boga. Wypełniasz czas, zaburzając jego postrzeganie, czyniąc minutę równą całej dobie. Ba! Nadając sekundzie siłę wieczności. Porywasz masy, uwodzisz nieroztropnych romantyków. Przechodzisz liczne operacje plastyczne, transfuzje, rekonstrukcje serca, a wciąż odradzasz się jak Fenix z popiołu. Niezgłębiona, nieopisana, niezbadana. Piszę do Ciebie z umyślną skargą, obawiając się o względy, którymi niegdyś mnie darzyłaś. Umiłowana, Twoja tajemna moc nie bywa wszechwładna. Przeraża mnie ta cudowna ulotność natury, którą emanujesz na codzień. Milkniesz gdy się zbliżam. Czekasz na pierwszy gest. Jestem dla Ciebie otwartą księgą, którą wertujesz niemiłosiernie, wydzierając sfatygowane karty życia. Obdarzasz miłością, która nigdy nie była bezwarunkowa. Bo jakże inaczej sklasyfikować tą Twoją odwieczną potrzebę atencji, uwagi, komplementów. Jak skomentować Twoją obojętność, pogardę, którą obdarzasz swych niedoszłych amantów. Kto ma uszy, niechaj słucha. Każdy słyszy co innego w trakcie tego samego spektaklu dźwiękowego. Umiłowana, wchodzisz w reakcje z każdym z nas z osobna, komunikując ni mniej ni więcej, tylko to na co Ci pozwolimy. Jesteś lustrem naszej wewnętrznej wyobraźni. Nie tyle Ty /wybacz najdroższa!/ wprawiasz nas w osłupienie, co my pozwalamy Ci się porwać! Bo czy nie jest też tak, że na stale mieszkasz w naszych głowach. Owijasz się wokół uszu, szepcząc stale znane, uporczywe słowa pieśni. Podsuwasz gospodyni frywolne melodie, w trakcie zagniatania ciasta. Katujesz kompozytorów swoimi niedorzecznymi imaginacjami. Pomagasz dziecku zasnąć. Dobra matka, żona i kochanka. Gdzie więc Cię szukać gdy tęsknię? Nie zostawiłaś adresu, maila, telefonu. Jesteś, a jakby Cię nie było. Słyszę, choć czasem mam wrażenie, że to tylko infantylne złudzenie. Skoro zatem mieszkasz gdzieś tam w środku, tam gdzie aż strach zaglądać; tam gdzie czychają dawne emocje, zranienia, to czy nie łatwiej odnaleźć Cię poprzez doznanie? Czy mnie jeszcze pamiętasz? Dlaczego nie odpowiadasz już na „puzony Czajkowskiego?”. Dlaczego, tak nagle połyskujesz blaskiem Philippa Glassa? Dziwne. Ja się zmieniłem, czy Ty odmłodniałaś? Wiesz, Budda mawiał, że „wszyscy na tym świecie szukają szczęścia na zewnątrz, a nikt nie rozumie swojego własnego wnętrza”. Każdy mówi ja, ale nikt nie rozumie tego ja. Jeśli uczciwie zapytasz – kim jestem – wtedy wcześniej czy później natrafisz na ścianę, gdzie całe myślenie jest odcięte. Nazywamy to umysłem „nie wiem”. Zen jest podtrzymywaniem tego stanu umysłu zawsze i wszędzie. Może właśnie tam odnajdę Cię ponownie? Wewnątrz? W stanie magicznego upojenia niewiedzą? Może po prostu lubisz prowadzić ludzi błądzących jak dziecko we mgle? Jesteś tam jeszcze? Wybacz mi proszę, tą nieustanną potrzebę analizowania i wnikania. Wiem, pamiętam, że to zabija wszelką intymność, ale jak utrzymać przy życiu coś, co jakby wyblakło? Przejść nad tym do codzienności? Nie miej mi za złe, całego tego wywlekania naszych prywatnych spraw, publicznego prania brudów. Wybacz ten pozorny „brak czasu” – dziwaczną, chroniczną chorobę naszego wieku. Jesteś królową czasu – pamiętam, Twoje panowanie nie ma końca. Przyjdź na wieczorne wino, zaskocz mnie swym zniewalającym dotykiem. Po prostu bądź… Czekam wiernie, z utęsknieniem. Twój N.