10 Gru #Zasłuchanie
A gdyby tak rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady? Kusząca propozycja obiecująca rozpustę trwonienia czasu i beztroskiego braku planowania czegokolwiek, jest chyba najciekawszym zjawiskiem życia w XXI wieku. Bo to „rzucić wszystko tu i teraz” to stanąć w opozycji do ciągłego bycia zaradnym; zaprzeczyć afirmacji „Yes I can”, by wreszcie powiedzieć „I don’t have to”. Doskonałą odpowiedź na odwieczne pragnienie człowieka- „po prostu być”- znajdujemy w muzyce medytacyjnej, lub wręcz w tzw. minimal music. Oczywiście próby naginania despotyzmu czasu w muzyce, sięgają wieków zdecydowanie odległych- żeby wspomnieć tylko o Preludiach niemenzurowanych Couperina czy obszernym pojęciu stilus phantasticus z jego konsekwencjami agogicznymi. Bycie poza czasem to umykanie materii, ucieczka przed relatywizmem wartości. Zagadką omijania sztywności, czynienia z dźwięków sztuki, pozostaje też romantyczne rubato, stwarzające dzisiejszym wykonawcom coraz większe trudności. Współczesnym kompozytorom jednak, idzie o coś dalece głębszego, filozoficznego. Każą nam przyjrzeć się wprost zjawisku powstawania dźwięku; jego byciu poza czasem realnym- zawieszeniu w przestrzeni między rzeczywistym doznaniem, a naszą wyobraźnią brzmieniową. Owo „stawanie się na naszych oczach”, budzenie się z ciszy i dążenie ku ciszy, przypomina nam z jednej strony o nieuchronnym upływie czasu, z drugiej strony- o absurdzie czasu, który jest niczym innym jak umową między ludźmi. Przecież realnie, czas dziś nie płynie szybciej- „przyspiesza” poprzez uwarunkowania społeczne, to co „musimy zrobić”; a nie poprzez nakręcenie globalnego zegara (który w kontekście wszechświata- też jest absurdalną imaginacją; jak i to, że świat jest „zadłużony”…). Widać to w czasie „oczekiwania”, przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Szaleństwo wmówione społeczeństwu, że te Święta będą piękne i idealne z… . A ten czas czekania uczy cierpliwości; pozwala złapać oddech; znaleźć ciszę, która zaczyna nas przerażać, zamiast odradzać do codzienności. Wyciszenie jest pewnym wyczekiwaniem, jednak w doświadczeniu muzycznym, staje się „dobrem” samym w sobie. Poczucie, że dążenie do celu nie jest wymaganiem, a pragnieniem. Potrzebą skonfrontowania swojej wewnętrznej konstrukcji świata z otaczającą rzeczywistością. Utwór muzyczny, który wyrzeka się eksperymentu, odkrywania, rozwijania na rzecz doznania, doświadczenia umykającego formie i restrykcjom konstrukcyjnym staje się cichym protestem wobec ideii nieskończonych możliwości rozwoju świata. Te ciche protesty, zdarzały się także wcześniej, bo czymże jest w rzeczy samej twórczość Erika Satie, który za nic ma sobie harmoniczne ekspansje Wagnera, czy formalne eksperymenty Berlioza? Wyznawca prostoty, ekscentryk tworzący muzyczne „wiwisekcje” w jednej z partytur zanotował: „Szkoła ma cel gimnastyczny, nic więcej; kompozycja ma cel estetyczny, gdzie tylko smak odgrywa rolę. Nie bierzmy jednego za drugie. Znajomość gramatyki nie implikuje znajomości liter; ona może być użyteczna, albo trzymana na uboczu wolą pisarza i na jego odpowiedzialność […]. Wielu artystom brak idei generalnych, a nawet idei osobistych. Mistrzowie promieniują poprzez idee, ich rzemiosło jest tutaj zwykłym środkiem, niczym więcej. To ich idee pozostają”. Zasłuchanie, zatonięcie w otaczających brzmieniach ma nas wyrwać z pogoni, pomóc na nowo zatonąć w „życiu” ze wszystkimi jego komplikacjami, uleczyć z lęku „straty czasu”. To nasz czas. I nic nie odbierze mu jego ważkosci, nawet negatywna ocena społeczeństwa. A gdyby tak nie rzucać wszystkiego, a godzić się z tym co mamy, nie oceniając „za wczasu” czy jest to rzeczywiście dobre? Dzisiaj cisza już rzadko „krzyczy”- częściej przeraża. A cisza, to właśnie nasz czas… #Zasłuchani