24 Cze Zacznij od Bacha
Długie letnie wieczory. Bach na pulpicie. Rozkwit życiodajnej energii. Piętrzące się polifoniczne kaskady, przyprawiające o zawroty głowy. Temat w basie sote, zepchnięty na margines następującymi po nim pochodami passus duriusculus. Kotłują się szesnastki niczym pasyjny tumult. Nieziemska potęga ukryta zaledwie w dwugłosie. Pozornie. Chłonąc przebieg odkrywamy kolejne niedopowiedziane płaszczyzny brzmieniowe, które w swym skryciu, działają silniej niż dobitny temat fugi. Płynne łączniki nie tracące nic ze swej dramatyczności. Przaśna konstrukcja kryje w sobie milion zagadek. Temat powraca. Nienachalnie, raczej kontrolnie. Jak dobry rodzic sprawdzający czy dziecko śpi spokojnie. Kilka sekwencji niczym z uwertury kantatowej. I znów exclamatio wystrzelone wprost na minorową tercję. By złapać oddech, sięgam do „Versuch uber die wahre Art das Clavier zu spielen” drugiego z synów Jana Sebastiana- Carla Philipa Emmanuela. „Muzyk nie jest w stanie nikogo wzruszyć, jeśli sam nie ulega wzruszeniu”. Prorocza wskazówka dla muzyka przedzierającego się przez gąszcz chromatyzmów. Dzieło słynnego hamburskiego Bacha co rusz zaskakuje emocjonalnym podejściem do pedagogiki. Obok wszystkich wskazówek wykonawczych; palcowania, zdobnictwa, uderzenia, czy sposobu właściwego odczytania afektu w utworze, co rusz odwołuje się do istoty muzyki. Poruszanie słuchacza staje się możliwe tylko dzięki prawdziwemu, pierwotnemu poruszeniu wykonawcy. „Koniecznie musi być w stanie sam siebie wprowadzić we wszystkie afekty, które chce wzniecić u swoich słuchaczy, gdyż ujawniając swoje własne uczucia najlepiej ich (słuchaczy) poruszy do współodczuwania […] To widać i słychać”. Wysnute w tym akapicie pojęcie współodczuwania stawia na równi wykonawcę i odbiorcę, którzy istnieją dla siebie, ale i dzięki sobie. Są partnerami w abstrakcyjnej przestrzeni emocjonalno- dźwiękowej. Ta intymna relacja wymaga artystycznej prawdy i otwarcia na drugą, współodczuwającą osobę. Każdy teatralny fałsz, lub powierzchowność przerywają tą niewidzialną nić, dzięki której muzyka zyskuje miano sztuki. Podobną koegzystencję odnajdujemy w relacji kompozytor- wykonawca. O tym także wspomniał Carl Philip, i to w czasach, kiedy zdecydowana większość wirtuozów była również kompozytorami. Jak mawiał nasz profesor od chóru w liceum: „Muzykiem się jest- pianistą, skrzypkiem się bywa”. W XVIII wiecznym „Versuch…” czytamy, że dojrzały wykonawca musi przeniknąć do duszy kompozytora i wydobyć z jego muzyki całą treść, afektywność, musi stać się częścią jego świata. Czy więc podstawową cechą muzyka jest empatia? Czy w świecie karier jest jeszcze na nią miejsce? Czy dziś uczy się jeszcze empatii? Na szczęście jedynym słusznym dowodem na wrażliwość wykonawców jest fakt, iż muzyka trwa wciąż nieprzerwanie, mimo różnych kolei losu. Wciąż zachodzi ta specyficzna relacja między odbiorcą, a wykonwcą. Wciąż wielu muzyków staje w emocjonalne szranki z kompozytorem. Artyści obrazują życie swoje i świata, by w jego zagmatwaniu znaleźć sens wyższy niż drabina do śmierci. Wzruszenie, tak pogwałcone przez opery mydlane, wszechobecność kamer, kulturowy kod zachowań, staje się przeżyciem mieszczącym się na dwóch przeciwległych granicach- duchowego sacrum i kiczu. Pierwsza z nich rodzi się z przeżyć wewnętrznych, druga z popytu na łzy. I to jest chyba jedna z niewielu kwestii, gdzie nie trzebaby szukać „złotego środka”. Wystarczy postawić się po jednej ze stron by docenić piękno lub wszechobecny plastik. „Muzyk nie jest w stanie nikogo wzruszyć, jeśli sam nie ulega wzruszeniu”. Zdanie tak proste, a tak trudne do wypowiedzenia, zrealizowania. Nauczenia… Wzruszenie nie świadczy o słabości, lub o braku wykształcenia. Wręcz przeciwnie. Stanowi kolejny krąg wtajemniczenia, bez którego przekraczanie granic stałoby się niemożliwe. Ciekawe jak odniósłby się Carl Philip Emanuel do tych kwestii dzisiaj, gdy muzykę XVIII wieku wtłacza się do szablonu: „klasycznie, lekko, bez zbędnej egzaltacji”… Czas wrócić do pianina i zacząć od siciliany. Kipiąca emocjami fuga poczeka. Najpierw poszukam wzruszenia.