29 Lut X Y Z
„Życie uczuć w muzyce stanowi analogon do życia uczuciowego człowieka; krąg uczuć muzycznych pokrywa się ze sferą uczuć ludzkich. […] Czym jest miłość dla muzyki? Głównym pokarmem, siłą życiową, zwiastunką i dawczynią piękna. To miłość sprawia, iż dzieła muzyki są tak pełne, rozwinięte, harmonijne, radujące nasz zmysł estetyczny zestrojem bogatych jakości. […] To miłość daje muzyce temperaturę – ciepło, gorąco, żar – i światło. To duch miłości sprawia, że pokochać jesteśmy zdolni samo dzieło muzyczne, że w skrajnych przypadkach miłości szalonej chcielibyśmy być tym dziełem, tą muzyką. To dzięki miłości ożywiającej muzykę zadzierzgnąć się mogą między dziełem muzycznym a słuchającym tak żywe, serdeczne więzi.” /B. Pociej/
Dźwięk niechciany. Niezauważany. Tożsamy. Zbiór w zasadzie. Zbiór dźwięków w kolokwialnej piramidzie nabrzmiałej nadziei na rozstrzygnięcie sporu między rozumieniem a odczuwaniem. Sporu wyimaginowanego, który miał stać się motorem pozornego rozwoju. Zbiór dźwięków niechcianych, to niespożyte pasmo doznań dla awangardzistów. W zasadzie: ich biblia. Dostrzeganie współbrzmień przypadkowych, wydawanych mimochodem, to było coś. Myślę, że było, gdyż przesyt jest podstawowym impulsem przemiany estetycznej, stylistycznej, a wreszcie i etycznej danej epoki. A więc, cytując „Młodego papieża” : „O czym zapomnieliśmy?” Natłok słuchowego zgiełku, w którego naturze leży hałas, nieregularność, nerwowość, przyspieszenie, rodzaj ścisku, napięcia; wyeliminowuje stopniowo z umysłu artystycznego wrażliwość na temperaturę kolorystyczną muzycznego krajobrazu. Bo zadać trzeba by tu przy okazji jeszcze jedno ważkie pytanie – czy nagrywanie dźwięków życia miast, życia `’ulicy”, a następnie ich zestawianie jest faktycznie dziełem, aktem twórczym czy odtwórczym kolażem? Czy możemy mówić o emocjonalnym kalejdoskopie artystycznego działania w procesie zestawiania tkanek różnych, acz przypadkowych? I wreszcie czy temperatura życia miast w godzinach szczytu faktycznie jest wielobarwna, kontrastowa? To co stało się z dźwiękiem niechcianym w ramach eksperymentu postawienia go na piedestale formotwórczego imperatywu artystycznego, przechodzi chyba zamiar samych twórców, a gdy sztuka zatraca miłość, pewną filozofię, chęć pomocy światu, stając się jedynie zimną obserwacją rzeczywistości – nie dziwmy się, że traci odbiorców. O czym zapomnieliśmy? O emocjach, a już o miłości w szczególności! Zarówno w procesie kompozytorskim, jak i odtwórczym, wykonawczym. Jałowy spór o to czy zagrać coś piątym czy czwartym palcem, czy w Bachu należy zwalniać, na ile „można” sobie pozwolić w Chopinie, jak doskonale operować formą dawną w improwizacji, i ewentualnie jak ratować od zapomnienia, dawno już zapomniane utwory polskich kompozytorów na pewno nie jest tym co interesuje naszych odbiorców. Dlatego też częściej zwracają się ku muzyce ogólnie rzecz ujmując „popularnej”, której jednak wszelakiej emocjonalności (nawet tej najbardziej banalnej…) nie można odmówić.
Cóż począć, gdy pytam studenta o utwór muzyczny, który przeżył, który go faktycznie wzruszył (a pytam by zaszła interakcja między doświadczeniem, „przeżyciem” słuchacza, a przygotowywanym, interpretowanym utworem) i w odpowiedzi dostaję informację, że takowego nie było… Za to cały zbiór na pozór ważnych informacji (kiedy zaczął się romantyzm, ile trwał, główni przedstawiciele, ile kto symfonii napisał…). Jeżeli więc taki młody muzyk nie ma kontaktu ze swoimi emocjami, ba! nie zdaje sobie sprawy z temperatury emocjonalnej muzyki, to cóż on może zaproponować swojej publiczności poza ewentualnie lepiej lub gorzej wyćwiczonymi pasażami?
I tu moglibyśmy dojść do sedna. Dźwięk niechciany, tożsamy, niezauważalny, to ten z którego prawdziwie wielka, mistyczna sztuka nas oczyszcza, by otworzyć sferę duchowego doświadczania świata, która pod pręgierzem nieustannego przyśpieszania zawsze „ma jeszcze czas” na zaistnienie – później, kiedyś, na starość… Muzyka jest doświadczeniem intuicyjnym, podskórnym, komunikatem pozornie nie werbalnym, której atrybutem najwyższym jest jednak pewna doza tajemniczości, niedopowiedzenia. Muzyka przeobraża proces rozumowy w proces inny, związanym z odczuwaniem, doświadczaniem i gdy ten przymiot jej odbierzemy… utracimy wszelki sens artystycznej wypowiedzi prezentacji. I jak zabrać się do tego w przestrzeni edukacyjnej? Zminimalizować ilość przyswajanych nadmiernie ogólnych informacji, wprowadzając w zamian zajęcia z wymiany poglądów. Ciekawe, jaka nadrzędna idea mogła by przyświecać artystycznemu pokoleniu „X”…