04 Sty Winter song
Intymność. Sfera niewyrażalnych emocji. W najprostszym z zagmatwanych światów, w kalejdoskopie odblasków, powtórki nabrzmiewają wzmożoną uczuciowością. To co było pragnieniem dni minionych całkiem, zamiera tylko w przestrzeni rozumowej, pozostając w pamięci zmysłowej tworzywem naszego „nowego świata”. Ten „nowy” wbrew pozorom nie podlega klasyfikacji. To skutek niezamierzony. Zbyt wiele przejść, zbyt wiele połączeń, westchnień, oddechów skierowanych do najwyższego. Moc twórcza obecności, poddania się falom egzystencji. Niczym „Pieśń zimowa” Purcella.
Zamrożony smutek w zachorzałym, unieruchomionym, uśpionym świecie – tam gdzie skarga traci swą artystyczną szykowność, nabierając kształtnych cech ludzkiej mowy. Fizyka widzi w niej tylko drganie fal, estetyka chciałaby opisać jej powaby, a skarga wyraża się w dźwiękach tylko dlatego, że poza nimi staje się niemową. Niewyrażalne nie znajduje przestrzeni, formy, sposobności by się urzeczywistnić. Tylko skąpana w ubogiej frazie, w kolorystyce zmrożonego akompaniamentu wybrzmiewa dramatycznie w pozornej pustce znaczeniowej.
Taki wybryk współczesności – dostępność sztuki, nie czyni jej powszechną, często nawet wręcz przeciwnie. Sztuki jednak się nie kolekcjonuje, a doświadcza, nie tyle poznaje co – przeżywa. I tak, skarga Purcella stanie się obojętnością w pustce wsłuchującego się w jej bezdenne przepaście odbiorcy – człowieka nie potrafiącego już to słuchać, już to trwać. Bo wyedukowana istota ocenia warstwę semantyczną, estetyczną, ewentualnie dostrzega niedostatki warsztatowo-emocjonalne, poświęcając swe współuczestnictwo na wyłapywanie uchybień. Wyobraźmy sobie zatem spotkanie przyjaciół – współcześnie bardzo możliwe – gdzie strona bierna skupia się tylko na dostrzeganiu niekonsekwencji, niedojrzałości w postawie osoby aktywnie relacjonującej swoje przeżycia, doznania. W smartfonadzie jest to bardzo typowe zachowanie, bo wg współczesnej koncepcji człowieka liczy się działanie, dawanie wskazówek, a więc także wyszukiwanie problemów do rozwiązania. A jednak… Jednak w spotkaniu przyjaciół zachodzi inna relacja, inna rzeczywistość niż ta z poradników parapsychologicznych. Tu już nie idzie o konkretną radę, o rozwiązanie problemów, o „żyli długo i szczęśliwie”. Raczej koncepcja przyjaźni zakłada obecność, empatię, współodczuwanie, zaakceptowanie irracjonalnych lęków, trwanie w tej jednej chwili.
Czy i Purcellowi nie warto poświęcić się, zatracić bez reszty. Sztuka, jakkolwiek byśmy ją dziś definiowali w sensie estetycznym, stylistycznym, to w kwestii filozoficznej jest zadawaniem piękna, prezentowaniem kruchości ludzkiej istoty, cudownej, pozornej bezradności, w której dostrzegamy coś poza nadmiernym dążeniem do wyimaginowanej doskonałości. Potęga muzycznej mocy tkwi w tym, że każdy wsłuchujący się w nieśpiesznie wyśpiewywane frazy może na chwilę, zupełnie nieświadomie stać się tytułowym „Królem” z opery Purcella, wypełniając zasłyszaną skargę swoją przestrzenią emocjonalną, oczyszczając się w otaczających go, niebiańskich dźwiękach geniuszu. Muzyka to intymne zbliżenie, zbliżenie podobne do aktu miłosnego, gdzie poprzez ciała łączą się dwie dusze, zapominając o swoim osobistym istnieniu. Muzyka zatem, podobnie jak miłość jest rodzajem zatracenia się w namiętności chwili, współodczuwania, unoszenia się na fali wspólnego, rozognionego oddechu…