wehikuły

wehikuły

Niemożności. Odwlekane samouczki. Bezsprzeczne powinności. Tygiel osobowości. Niczym nie zmącona przestrzeń doświadczania. Gdyby prześwietlić człowieka całościowo – od myśli, emocji, planów aż po najwcześniejsze wspomnienie – można by zapewne przerazić się jego wzmożonym poczuciem konieczności procesowania. Wszystko zaczynało by się od jakiegoś niewytłumaczalnego procesu dzielenia życia na mniejsze porcje, rozczłonkowywania, dobierania, porządkowania, łączenia w pary. Odłączenia tlenu dla spraw mniej ważnych -obecnie. Bo czy i poczucie samotności równać by się mogło z koniecznością znalezienia niezłego, świątecznego barszczu? Nie? No więc może poczekać na lepsze czasy…które nie nadejdą…

Gdyby choć raz w roku zdarzały nam się objawienia. Całościowe doświadczenia. Ogarniające, pochłaniające. Takie ponad rozumowym kategoryzowaniem, nie wymagające analitycznego podejścia do problemu. Gdyby świat odczuwać obsesyjnie, wszystkimi zmysłami o których uczy nas nauka, i tymi o których wciąż jeszcze nie wie – tymi wszystkimi „bez nazwy”, którym nie przyznano statusu istnienia, bo…na początku było słowo – bez nazwy, bez słowa – nie istniejemy. Tymczasem zbiór zdarzeń, których niewątpliwie doświadczamy to tylko namiastka. Namiastka prawdziwej duchowości. Namiastka spokoju. Namiastka wyciszenia. Namiastka rozrywki. Czyżby postmodernizm stępił potrzebę przenikania światów? Może to ten wieczny lęk przed „brakiem czasu”, pomieszany – paradoksalnie – z poczuciem, że „na to jeszcze przyjdzie czas”?

Każda artystyczna epoka tęskni do jakiegoś swojego wyidealizowanego świata „sprzed”. Sprzed wojny. Sprzed ery komputerów. Sprzed ery internetu. Sprzed elektryczności. Każde „sprzed” zaś wyraża tęsknotę za światem pozornie dobrze znanym, w którym nauczono nas kochać się od dzieciństwa. Skąd to zadziwiające poczucie, że dana epoka jest nam tak bliska? Skąd potrzeba mitologizacji wybranego odcinka ziemskiego czasu? Wehikuły. Wehikuły to cudaczne, przedziwne machiny, za pomocą których odkrywamy nieistniejące światy. Im wehikuł bogatszy, im bardziej zatopiony w miłości własnej epoki – tym bardziej przekonujący w przekazie, „w przenoszeniu w czasie”.

Wehikuły to niepozorne majstersztyki, bynajmniej niezdradzające swego prawdziwego przeznaczenia. Przecież każdy wszedłby do budki z napisem „wehikuł czasu”. To scenariusz tuzina kiepskich filmów. Marzenia o podróżowaniu w czasie, to prastare, wręcz fundamentalne fantasmagorie człowieka świadomego swej egzystencji we wszechświecie. I o ile cudaczna chęć poznania świata dawno minionego jest oznaką zdrowia, o tyle podróżowanie w czasie w celach „naprawczych” jest jedną z najtoporniejszych idei hollywodzkiego kina. Z resztą nie o kino, nie o film zupełnie tu chodzi – bo to co widać na szklanym ekranie, paradoksalnie, stanowi bolesne uproszczenie…

Wehikuły wymagają zaangażowania. Posiadania pewnych umiejętności. Małej dawki wiedzy. Skoncentrowania. Ogromnej wyobraźni. Zaufania, empatii, uważności i wiary. Wiary w to, że autor nie koloryzuje (choć w przypadku jednej z dziedzin sztuki, byłoby to wskazane). Wehikuły zwyczajowo dzieli się na trzy grupy, choć tak naprawdę ich magiczne właściwości działają tylko i wyłącznie dzięki ich synestezji, więc owo dzielenie – owa choroba człowieka cywilizowanego – zdaje się być czczą, uniwersytecką gadaniną.

Na początku było słowo. I słowo stało się rzeczonym pierwszym wehikułem. Dobra powieść, dramat, poezja – wszystko to co otwiera przed czytającym podwoje stanu wewnętrznego jednostki, wobec zewnętrznego ukształtowania socjologiczno-kulturalnego, którego jest on świadkiem, obserwatorem, przekaźnikiem. Dzięki słowu, możemy ujrzeć budowle, poczuć zapachy, usłyszeć dźwięki, doświadczyć cudowności ówczesnej natury, poznać charaktery – ba! – nawet je apriorycznie polubić lub znienawidzić! To potężna maszyneria, kształtująca umysły, ducha, zachowania społeczne…

Odrobinę trudniej jest z wehikułem numer 2. On lubi się podobać, drogo kosztować, ewentualnie upajać się pikantnymi szczegółami z życia swoich twórców, ale żeby tak samemu porywać… Tu trzeba być czujnym i uważnym. Baczyć na wskazówki, postawy, spojrzenia, perspektywę. Tak – obraz to tajemnica, do której nie podobna podejść bez podejrzliwego, wnikliwego „spojrzenia”. Z takim wehikułem, to i cudownie przenieść się do Matejkowskiej, bujnej wyobraźni jak i do szczerych, XVI wiecznych holendrów. Do tego spokoju. Do tej uważnośći. Do tego zakochania w każdej czynności życia, w pięknie ówczesnej codzienności. Do tej – ciszy.

Najwięcej doznań zapewnia tu jednak wehikuł numerowany w niniejszym opisie jako trzeci… z kolei. Wypełniacz współczesnej codzienności. Brzęczek warsztatowych czy kuchennych czynności. To dostawca wrażeń dźwiękowych, za pomocą których przenieść się można w faktycznie, ekstremalnie odległe czasy, bez konieczności posiadania nadmiaru encyklopedycznej wiedzy. Muzyka. Chorałowe „mroki” średniowiecza, renesansowe uczty, barokowa melancholia, bale u Króla Słońce, udział w bitwie pod Waterloo, odzyskanie przez Polskę niepodległości, głosy z obozu koncentracyjnego. Tu jest wszystko. To jak ekscytujące zanurzenie się w magicznych wodach Styksu. Przemiana materii, tranzycja. Wehikuł dla szczęśliwców, którzy w muzycznych strukturach potrafią odnaleźć zapisane przeżycie emocjonalne, prowadzące słuchacza wprost do odczucia, odczytania czasu w którym rzeczony nutowy list zanotowano.

Jesteśmy wypełnieni epokami po brzegi. Z ich ekscentryczności odczytać możemy przesłanie – wskazówkę dla ludzi żyjących „w drugiej dekadencji”. Wystarczy skorzystać z otaczających nas wehikułów, by świat stworzony, zrekonstruować na nowo…