VRAI OU FAUX?

VRAI OU FAUX?

Długo zastanawiałem się, czy pisanie bloga przez muzyka „klasycznego” nie jest oznaką zbyt wybujałego ego lub sposobem na tanią reklamę… Pewnie część odwiedzających tak to odbierze. Trudno. W życiu trzeba liczyć się z tym, że nie wszyscy zechcą nas zrozumieć. 

Czy zatem zgodnie z dzisiejszym trendem- lepiej nie wychodzić przed szereg i nie narażać się na krytykę? Ewentualnie, popierać kogoś lub za kimś/ za czymś się schować? Tak wiem. Te pytania mogą brzmieć infantylnie. Co jednak jeśli zadamy je w kontekście sztuki, muzyki? Czy będąc artystą można schować się przed światem, krytyką… przed samym sobą? No nie można- oczywista odpowiedź. A jednak. My muzycy często znajdujemy modę, w której łatwiej jest przetrwać. Gdy na początku XX wieku wykonawca przestał być kompozytorem, zasłaniał się „własną wizją artystyczną”, która dawała mu ogromne poczucie bezpieczeństwa i pewien monopol na kreowanie rzeczywistości. Ta praktyka wykonawcza zdawała egzamin gdy wykonywaliśmy muzykę współczesną- znaliśmy swoje czasy, historię, bolączki społeczne, można by rzec – czuliśmy ducha epoki. Niestety wykonawcy, a wraz z nimi publiczność, szybko odwrócili się plecami do sztuki współczesnej, chcąc uciec od wszechobecnej traumy, której przeżywanie i analizowanie przerosło możliwości świata zbudowanego na gruzach stęchłych nacjonalizmów. Recepta była jedna- cofnąć czas. I nie mówię tu o filmach science fiction lecz o powrocie do muzyki dawnej, czystej, uosabiającej najwznioślejsze ideały człowieczeństwa. Oczywiście pszeszczep się udał. Choć po pewnym czasie okazało się, że wlaliśmy młode wino w stare bukłaki… że własna wizja nie wystarczy, że jednak ta muzyka nie powstała z pominięciem czasów, w których została napisana. Wykonaliśmy więc pracę u podstaw. Odrodzenie. Traktaty, instrumenty, zdobnictwo, maniery wykonawcze, aż po (bodaj najistotniejsze) ugruntowanie w realiach danej epoki. Optymizm był ogromny. Bo oto nareszcie starliśmy kurz z przed dziesiątek, a niekiedy i setek lat, który beszcześcił bezcenne muzyczne relikwie. Doprowadziliśmy sztukę odtwarzania niemal do perfekcji. Nadszedł więc chyba czas, żeby w końcu zadać to pytanie. Czy rzeczywiście już tylko to nam pozostało? Historia? Muzyczne muzeum, w którym niczego nie można dotykać, deformować? Bo przecież „Bach wielkim kompozytorem był…”. Czy wiedza wystarczy? Czy naprawdę intuicja muzyczna stała się passe? Czy dawne palcowanie, artykulacja i dynamika to już interpretacja? Czy posiadanie wiedzy o afektach świadczy już o ich wyrażaniu za pomocą dźwięków? Moda. Moda pcha nas z jednego kąta w drugi- jak zwykle nie zauważając środka. Mając wiedzę, mogę zacząć szukać własnej interpretacji, z którą ostatecznie, nie każdy musi się zgodzić. Ta treść, która jednym otworzy oczy kreatywności, w innych obudzi demony niezgody. Wówczas możemy mówić o interpretacji. O Przeslaniu. Przeżyciu. Przemyśleniu … ? Pewnie nie o pięknie, bo piękno jest czymś względnym. Z resztą czym byłoby to tak chciwie poszukiwane dziś „piękno” bez brzydoty? Interpretacja muzyki to kierowanie się Prawdą. Poszukiwanie Prawdy. Kreowanie Prawdy. Tylko czy Prawda… nie stała się już pojęciem względnym ?