#Timeisticking

#Timeisticking

Czas jest rzeczą względną i umowną. Bywa, że przebiegły gna jak szalony, wprawiając uczestnika trwania w czasie, w osłupienie. Czasem czas wlecze się niemiłosiernie, nie przynosząc żadnej nowej perspektywy. Wiecie, że o czasie mawia się nawet, że jest dobry lub zły? Piękny lub straszny? Że czas to pieniądz? Bywa i tak, że dla kogoś mamy czas lub nigdy go nie znajdujemy. Zadziwiające, bo przecież obiektywnie rzecz ujmując, wskazówka przesuwa się dokładnie w tym samym tempie, wykonując mrówczą pracę po to, by człowiek wiedział gdzie się znajduje; ile mu jeszcze zostało. A jednak, od interpretowania czasu, a w zasadzie odczuwania, odnajdywania się w czasie zależy całe nasze życie. Pokaż mi swój czas, a powiem Ci kim jesteś! Mam nieodparte wrażenie, że nasz piękny XXI wiek nabawił się choroby „niedoczasu”, że nawet w chwilach wytchnienia towarzyszy nam ta przeklęta myśl – „nie zdążę”. Tylko na co? Dokąd? Kto jest wyznacznikiem niedociągnięć czasowych? My, społeczeństwo, internet, telewizja? Przecież czas nie zdaje sobie sprawy, że jest niedociągany… Jednak konsekwencje świadomości nie nadążania za czasem są przerażające. Takie poczucie ciągłego gonienia czasu bywa niezwykle destrukcyjne. Czujemy się źle w swoim czasie. Czasie który jest nam dany po to, żeby spożytkować go w zgodzie ze swoim wewnętrznym zegarem emocjonalnym. Nie ma sensu udowadniać społeczeństwu, że żyjesz w niedoczasie, ponieważ się poświęcasz, jesteś zapracowany. Zapracowany nie równa się „dobry”. Nie ma sensu udowadnianie czegokolwiek, jeśli człowiek wewnętrznie czuje się rozdarty i niepewny. Zapełnianie czasu w celu wyeliminowania duchowego rozwoju, zagłuszenia dręczących, niewygodnych pytań wprowadzić nas może w labirynt wyimaginowanych potrzeb i obowiązków, z których niezwykle trudno jest się uwolnić. Mówi się, że ćwiczenie czyni mistrza. Nie mówi się jednak, że ćwiczenie nie zawsze przynosi efekty, nie jest koniecznym punktem dnia codziennego. Praktykowanie przy instrumencie jest jednym z punktów poszukiwań muzycznej treści. I zdecydowanie nie najważniejszym! Muzyka bowiem rodzi się nie w palcach, a w sercu i w głowie. Gdy rozum podczas ćwiczenia zaprzątają myśli dotyczące kolejnych zadań; jeśli ćwiczenie traktujemy jak obowiązek, który należy po prostu odhaczyć, to i efekty będą niezadowalające i radość z muzykowania uleci szybciej niż byśmy się tego spodziewali. A odkrywczość jest priorytetem pracy przy instrumencie. „Nadćwiczenie” może prowadzić do poczucia bezsensu i wprawić umysł w stan odrętwienia i zwątpienia we własne możliwości. Pamiętać należy także, iż umysł ludzki przy wielokrotnym powtarzaniu zaczyna działać na skróty i … troszkę mniej dokładnie, napędzając spiralę konieczności ćwiczenia. W efekcie nasze życie wypełnia uczucie niezadowolenia i wyparta nienawiść do tego co robimy – gdyż trudno przyznać się, że muzyka stała się nam ciężarem! Gdy już przebrniemy przez prozę pracy nad tekstem, dokonamy pierwszych odkryć brzmieniowych, frazowych, interpretacyjnych wówczas kilkugodzinne powtarzanie tego wszystkiego przy instrumencie staje się niepotrzebnym „zabijaniem czasu”… i „zabijaniem strachu”. To tak jakby Kolumb kilkakrotnie cofał się w głębie oceanu by jeszcze raz zobaczyć ląd i utrwalić to fascynujące odkrycie. Przy pięćdziesiątym powtórzeniu nienawidziłby już ani morza, ani nowego lądu ani swojej wiernej załogi. Zaćwiczanie bywa uzależniające, jak wszystko co wypełnia nam wolny czas tylko po to, by zagłuszyć odczuwanie bycia tu i teraz w sobie. A czasu nie warto zabijać, bo został nam muzykom dany po to, by go wypełniać treścią i pięknem, nie po to by unikać życia!