17 Lis The Over-Soul
„Artysta jak Bóg – Stwórca jest wewnątrz dzieła, czy poza nim czy obok, czy nad nim, niewidzialny, wyszlachetniony przez oderwanie się od zewnętrznego świata.” /J. Joyce, „Portret Artysty czasów młodości”/
Bycie stwórcą to nie lada wyzwanie. W wyznaniu Joyce’a jednak nie ma nic niemożliwego, nieosiągalnego w perspektywie artystycznego doświadczania przemian świata zmaterializowanego w dziele sztuki. Gdyby przecież twór artystyczny tlił się wyłącznie bezosobowym tchnieniem Absolutu, wówczas jego siła perswazji byłaby ograniczona przez stateczną bezosobowość wyrazu. Nie ma nic bardziej ekskluzywnego niż personifikacja. Bóg – człowiek. Moc ze słabości. Odczytujemy bowiem świat poprzez pryzmat dostępnych nam w naturalny sposób bodźców, które ożywiają każde nasze pozornie błahe doświadczenie i tak oto stajemy wewnątrz każdego dzieła, choćby było ono najbardziej prozaicznym zanurzeniem się w codzienności.
Niemałym zdziwieniem zatem napawa fakt, że ową ekskluzywność w postaci wewnętrznej, głębokiej obecności w dziele tak uparcie pomija się w procesie edukacji młodych muzyków. Wyostrza się wszystkie ich zmysły na konieczność poprawnego obcowania z dziełem. Ostrożnego, nienachalnego, podpartego siłą słów, nie mających przecież stosownej mocy oddziaływania by wprawić w życie niematerializowane hieroglify ludzkiej, dźwiękowej wyobraźni. Za to potęgujących owo tak często słyszane w wykonaniach „wyobcowanie”. Między nimi, a wykonywaną kompozycją.
Jaką cenę płacimy za konieczność systemowego kształcenia muzyków? Czy pozorna rzetelność nie jest tylko wymówką by powielać stare wzorce, według których młodego artystę trzeba by najpierw usilnie utemperować, a dopiero później, na nowo reanimować, licząc na to, że uda się poskładać złamany kręgosłup poczucia własnej wartości w całość bez blizn, bez strat? Marzy mi się edukacja pełna zaufania i fascynacji. Edukacja w której pedagogiczne ego wyższości wynikającej z posiadania wiedzy, nie staje na drodze wzajemnego, komplementarnego, inspirującego dopełniania się w tym przedziwnym procesie odkrywania na nowo wszystkich cudowności muzyki. Nie ma bodaj nic bardziej poruszającego jak pełne fascynacji odkrycie dokonane przez naszego ucznia – odkrycie o którym my wiemy od dawna, ale w jego oczach nabiera ono tej wspaniałej mocy, świeżości i wiary w sens poszukiwań.
Aby jednak młody artysta mógł zagłębić się, być wewnątrz utworu niczym Bóg – Stwórca, musi nauczyć się jak stać się w tym swobodnym, jak po swojemu odnajdywać się na tym przecież z gruntu nieodgadnionym terytorium. Nie może nieustannie słyszeć, że jego obecność jest zbędna, że jego kreatywność jest zbędna, że intuicyjne słyszenie jest błędne. Nie powinien przecież także nabierać przekonania, że ideał do którego dąży na zajęciach jest czymś niezmiennym i oczywistym, że wystarczy spełnić wymagania nauczyciela i wówczas osiągnie się upragnione artystyczne szczęście. Ciekawe, czy jako pedagodzy zdajemy sobie sprawę, jak dużym zawodem dla naszych studentów musi być owo odkrycie zmultiplikowanej ilości zrozumienia, odczytania, przeżycia dzieła muzycznego. Zawodem wobec nas, że nie pozwoliliśmy im wzrastać w poczuciu braku bezwzględności, w tym cudownym artystycznym zawieszeniu, które pozwala nam odczytywać dany utwór zawsze trochę inaczej, na przekór naszym umownym założeniom. Jestem przekonany, że ów zawód bezzwłocznie przemienia się w fascynacje i chęć jak najgłębszego eksplorowania tej od zawsze dostępnej wolności, łączącej się z odpowiedzialnością i świadomością dokonanych wyborów.
Nie sądzę, aby była to wersja edukacji obarczona jakimś szczególnym piętnem i koniecznością naginania zdrowych zasad. W końcu mamy do czynienia ze zdolnymi, inteligentnymi, młodymi ludźmi, którzy dziś w dodatku mają nieograniczony dostęp do źródeł i różnorodności świata i są w stanie w kilka minut obalić nasze apodyktyczne zapędy, podpierając swoją argumentację całkiem rozsądnymi dowodami. Siłą sztuki jest możliwość przemawiania za pomocą kreowanych dzieł. To nieodparty i najważniejszy atrybut artysty – muzyka. Ma przekonywać i porywać, a nie udowadniać, że zna zasady. Musi też posiadać wrodzoną zdolność i odwagę bycia niegrzecznym w przeciwieństwie do wpajanej przesadnie pokorności. Grzeczni kompozytorzy tylko z rzadka potrafią nas do siebie przekonywać.
Bycie stwórcą to nie lada wyzwanie. W wyznaniu Joyce’a jednak nie ma nic niemożliwego, nieosiągalnego. Bycie kreatorem to przecież nasze najważniejsze życiowe powołanie…