25 Mar The End
„Gdyby przysło stwierdzić któregoś dnia istnienie jednej ogólnej tendencji zamiast tendencji różnorodnych, dzień taki oznaczałby koniec sztuki” /Luigi Dallapiccola/
Zagadnienie względności w sztuce od lat spędza mi sen z powiek. Oto bowiem zdobywając wiedzę, katalizując to co istotne w naszym środowisku- co się ceni, co uważa się za słuszne, czemu się hołduje, a co uważa się za błąd myślowy lub wykonawczy- obrastamy w przekonania, które pokierują naszymi artystycznymi działaniami przez kolejnych kilka lat. Wierzymy w słuszność idei, która zewsząd nas otacza, a stąd już tylko krok do ferowania jednoznacznych opinii- tak należy, a to nie przystaje. Przyjmujemy wzór przodujący, niekwestionowalny, aż do czasu przyjścia kolejnej rewolucji myślowej, wykonawczej. Patrzymy na świat przez pryzmat często nieświadomie nałożonych okularów. Ile to razy zdarzało się, że słuchaliśmy czyjegoś wykonania z automatycznymi myślami: „to nie tak”, „co on robi”, „za wolno”, „za szybko”. Skąd się biorą takie zmory myślowe? Dlaczego często nie słuchamy z czystą kartą, lecz z wypełnioną czasem własnym, czasem cudzym kodem? Psychologowie pewnie wyjaśniliby to przyzwyczajeniem, a my „naszym przekonaniem”. Co prawda posiadanie własnego zdania jest naszym cennym obowiązkiem, jednak nieświadomość pochodzenia danej opinii, która uporczywie przekreśla wszystko co inne, nie pretenduje jej do miana wiarygodnego przekonania! Brak umiejętności otwartego słuchania bierze się z wielu zaniedbań. Przede wszystkim nieodwracalne piętno na naszym odbieraniu danego utworu odciska pierwsze wykonanie z jakim się zetknęliśmy, a dzięki któremu albo przekonaliśmy się do słyszanego dzieła, utożsamiliśmy się z nim, lub na długie lata zamknęliśmy je w klatce: „to nie moja stylistyka”. Ile to razy już po pierwszych taktach jakiś wewnętrzny głos mówił nam: „to wszystko nie tak”? Skąd on się bierze? Przecież nie z obiektywnie słyszanej muzyki, bo artysta, który ją wykonuje jest przekonany o słuszności swej interpretacji, w innym wypadku nigdy nie byłby przekonywujący. W tych momentach znać o sobie daje ta pierwotna „kalka”- coś powinno brzmieć tak a nie inaczej. Dlatego tak ważne jest sięganie do różnych wykonań- i mam tu na myśli skrajnie różnych. Tych swobodnych, fantazyjnych, restrykcyjnych, przemyślanych, dawnych, współczesnych, czy wreszcie tzw. „dobrych” i „złych”. Odpowiedzenie sobie na pytanie co mnie w nich przekonuje, a co wywołuje mój wewnętrzny bunt jest jednym z kluczowych etapów przygotowywania się do wykonywania muzyki. Innym zagadnieniem jest kwestia naszych faktycznych przekonań artystycznych. Postawa twórcza muzyka jest i zawsze będzie rozpatrywana w kategoriach subiektywnych. Weźmy na przykład kwestie związane z tempem i agogiką. To co dla jednego słuchacza lub interpretatora jest wolne, dla innego może okazać się szybkie i odwrotnie. Związane jest to z indywidualnymi cechami charakteru, tzw. tempem życia oraz odniesieniami do otaczającej nas rzeczywistości. To samo tyczy się zagadnień wykonawczych dotyczących sfery rubato. Dla jednych zawsze będzie to za mało, dla innych za dużo i tak w nieskończoność. Umiejętność pełnego, otwartego słuchania to zdolność oczyszczenia się ze wszystkich naleciałości, które do tej pory kształtowały naszą świadomość odbiorcy. Trzeba już od pierwszych taktów stworzyć sobie „warunki premierowe”, które z natury rzeczy nastawione są raczej na poznanie, niż porównanie lub ocenianie. Te dwie ostatnie fazy zarezerwowane są dla strefy po koncertowej, w której nasze prywatne odczucia konfrontują się z wysłuchaną materią dźwiękową, a także z opiniami współodbiorców, którzy często odebrali koncert zupełnie inaczej niż my! Trudno tu nie pokusić się o stwierdzenie, że i w sferze debaty publicznej takiego słuchania i otwarcia nam brakuje. Słyszymy, ale od razu przetworzone „na nasze”. Odbieramy, ale nie przyjmujemy do wiadomości, bo przecież nasze przekonania są „lepsze”, „właściwe”(sic!). Gdyby jakakolwiek wizja świata i sztuki była jedyna i właściwa, nie mielibyśmy konkursów, pojedynków i wojen. Nie zamykalibyśmy się w więzieniach bez okien. Standaryzowana wersja życia, ani sztuki na szczęście nie istnieje, dlatego musimy się słuchać bez mechanizmów obronnych, bo tylko wtedy znajdziemy punkt wspólny i niestraszny nam będzie od lat wieszczony „koniec sztuki”…