Tabula rasa

Tabula rasa

„Kiedy dostrzegamy wewnętrzną doskonałość czegoś i prawdziwie to kochamy, stajemy się z tym jednością. W rzeczywistości braki są nieodłączną częścią tej doskonałości, wszystko co widzimy we wszechświecie, jest w trakcie procesu stawania się. W tym procesie dokonująca się nieustannie ewolucja jest także częścią tej doskonałości” /D. R. Hawkins/   

Ach! Początki roku przesiąknięte są chęcią i wiarą w wielką, magiczną przemianę. W naszej świadomości, jak grzyby po deszczu, wyrastają tysiące możliwości, które moglibyśmy z całym przekonaniem wykorzystać. Stać się asertywnym, przewlekle optymistycznym, pewnym siebie, a i może czasem czegoś… Gdyby tylko świat wokół nas był przychylniejszy. W piramidzie zmian jednak, podstawę, integralną część i zwieńczenie stanowimy my sami. Nie otaczająca nas rzeczywistość, w której pokładane nadzieje, topnieją z dnia na dzień. Przemiana wiąże się z odwagą zmierzenia się ze swoimi wcześniejszymi przekonaniami, które traktowane jak świętość, zatruwają radość życia i tworzenia. Należy to zrobić tak i tak, bo wierzę w to i to…lub bo dla mnie najważniejsze jest to i to. Takim sposobem sami zakleszczamy sobie możliwość sięgnięcia głębiej, zamykamy drogę szerszego poznania, która nie zakłada, że za 2 km zobaczymy to, a na samym szczycie będzie widać naszą małą chatkę. Może to nawyk szperania w internecie przed wyprawą – tak żeby sprawdzić gdzie jedziemy, co zobaczymy, ile zajmie nam to czasu. Zazwyczaj idealne zdjęcie pod względem czystej impresji wygrywa z tym co doświadczamy „na żywo”. Dzieje się tak jednak ze względu na nasze wcześniejsze oczekiwania i nastawienie, nie zaś przez niezgodność z oryginałem. Co było pierwsze – jajko czy kura? Współczesność każe nam mieć jakieś konkretne przekonania, dzięki którym będziemy „kimś”, będziemy mogli się pod czymś podpisać. Kiedy więc postanawiamy coś zmienić w życiu (było niebyło – naszym życiu) napotykamy na lęk przed utratą tożsamości, a może raczej przed utratą twarzy w oczach tych innych. Całe życie tak myślałem o sztuce – jak mogę się tego wyrzec dla irracjonalej potrzeby radości, ponownego odczuwania? Pół życia spędziłem na utwierdzaniu swej wiedzy, plasowaniu się po jednej ze stron wykonawczych, obronie „własnych” (czyt. wpojonych) przekonań. Zmieniać je teraz dla chwilowego zrywu zrodzonego z noworocznych bąbelków? Tym co przekonuje do zmiany jest jedynie dziecięca niewinność. Radość i ekscytacja muzykowania, bez konieczności wyrabiania sobie zdania: a) na temat danego kompozytora, b) na temat sposobu wykonania, c) na temat nieomylności zdobywanej wiedzy. „Kiedy dostrzegamy wewnętrzną doskonałość czegoś i prawdziwie to kochamy, stajemy się z tym jednością”. Dziecku bliżej do tej wyjątkowej jedności, bo i okna i drzwi w jego wewnętrznym mieszkaniu, wciąż jeszcze są otwarte, chłonne, gotowe na doświadczanie. Ile to już razy zakładaliśmy jakąś myśl wykonawczą, bez możliwości poszukiwania. To rodzaj drogi na skróty – siadając do instrumentu, partytury – już wiemy co mamy zrobić, a więc nasza praca przy klawiszach, na strunach czy z batutą – pozostaje już tylko mozolnym, mechanicznym wbijaniem na prędce wybranej wersji. Wówczas częściej chodzimy ćwiczyć niż grać. Każde odstępstwo od założeń spychamy na kark braku skupienia, lub podpisujemy pod niedoskonałość, którą należy wyćwiczyć. I z naszej jedności z kompozytorem i utworem nie pozostaje już nic, poza wspomnieniem pierwszej miłości, która z biegiem lat staje się zgorzkniałą frustracją. Wewnętrzna doskonałość prowadząca do jedności z dziełem, odpowiada za te wyjątkowe, niewytłumaczalne chwile, dla których wciąż jeszcze muzyka istnieje. Zmiana perspektywy – z dyktatora na towarzysza, z gwiazdy w muzyka – czyni wykonawców ponownie niewinnymi dziećmi, które dzięki poszukiwaniu i odnajdywaniu, bez tej obsesyjnej presji sukcesu i „racji” żyją pełniej i szczęśliwiej. Ach, początki roku napawają nadzieją, są jak jasne, przejrzyste, ekstatyczne wstępy do dramatycznych symfonii, w których zawsze czeka się na finał. Potem zawsze pozostaje już tylko tęsknota za tym wyjątkowym, kilkutaktowym wstępem…