Summa

Summa

Summa summarum. W poszukiwaniu artystycznej doskonałości.

Myślę czasem o tych wszystkich wykluczających się wymaganiach dotyczących artystów, wykreowanych przez społeczne stereotypy.
A żeby był skromny. Historia muzyki najwoli tych co za życia mieli nie lada problemy z utrzymaniem, nie mówiąc już o jakimkolwiek uznaniu.
Najlepszy kompozytor to martwy kompozytor. Taki któremu pomniki stawiać można z lekkim sercem. Taki cichy, pokorny, niezauważony, doskonale wpisuje się w romantyczny mit artysty.
Koniecznie żeby był niezrozumiany przez ludzi swojego czasu. Co to za geniusz, który zbyt łatwo prezentuje swoje idee?
A to żeby był odważny. Przecież wchodząc na scenę musi zawładnąć umysłami i sercami odbiorców. Wyjątkowo trudne wyzwanie, zwłaszcza gdy na drugim końcu stoi pani z palcem wzniesionym ku górze-„Niech nie będzie zbyt pewny siebie! Nie przystoi!”.
Czyli skromny, pewny siebie, ale nie za bardzo, żeby się w oczach innych nie pysznił, odważny, ale też nie za bardzo, bo gdzie wtedy podzieje się artystyczna niepewność.
Niechże ma swoje zdanie. Nie zbyt dosadne. Skrojone na miarę. Na miarę tęgich głów epoki.
Dobrze żeby posiadał całą możliwą wiedzę. Ważne żeby w nią wierzył, co by góry przenosił.
Co by w skrajność nie popaść niech czasem przekracza te granice, niech w ramach wiedzy posługuje się intuicją. Żeby było emocjonalnie. Bo za to go kochamy. Co to za sztuka w której nie leją się krople potu i damy nie mdleją z rozkoszy?
Ale! Ale nie za bardzo. Niech nie przesadza. Nie udaje, że niby tak mocno przeżywa taką prostacką frazę. Nie za dużo, nie za mało. Garniturek skrojony na miarę. Akuratny na każdą okazję.
Niech gra szybko, niech się dzieje. Trzeba tylko uważać żeby nie przesadzić. Niech z tym tempem dostosuje się do naszych potrzeb. Generalnie wolne fragmenty nie za wolno, szybkie zaś nie za szybko. Recepta jak znalazł.
Ważne żeby grał równo. Po to ćwiczył i po to tyle się uczył, po to biedny metronom wylewał ostatnie poty, żeby dziś mógł nam pokazać, że umie, że potrafi.
Istnieje jednakowoż ryzyko, że ewentualnie może się zdarzyć, że będzie za równo. Trzeba by rozbujać tą muzykę, poprowadzić frazę, grać con rubato, oczywistość taka, ale…
Ale niech pamięta, że generalnie powinien grać równo. Proste. Trochę tu wstyd pisać o oczywistych oczywistościach.
Jest mus żeby grał czysto. Nie po to słuchamy w domu idealnych nagrań, żeby na koncercie zawieść się tymi omskniętymi pasażami. Niech się kontroluje przecież! Ale… nie za bardzo.
Jak tak się kontroluje i pilnuje, to wszystko takie mdłe i nudne. Można by stwierdzić, że ewentualnie lekkie nieczystości mu wybaczymy, ale nie hipnotyzującą perfekcyjność idealnej pani domu.
Najtrudniejszym punktem będzie jednak ta osławiona interpretacja. Owszem, niech nas czasem szokuje. Czemu nie? Jak ma dyplom i konkursy za sobą? Proszę bardzo!
Niechże się tylko czasem zastanowi – „czy tak można?” – „czy to nie jest sztuczne?”.
Czyż kompozytor nie napisał wszystkiego czego chce? Pewnie, że wszystko zależy od wykonawcy, nikt nie odmawia mu niektórych nadzwyczajnych praw, ale dlaczego ktoś musi burzyć tą naburmuszoną tradycję wykonawczą?
Niech gra!
Niech po prostu gra. My ocenimy.
Jak nie koncert to osobowość. Jak nie wykonanie to kompozytora. Jak nie interpretację, to strój, kąt nachylenia grzywki, poziom głośności oddechów.
Istnieje bowiem przepis na idealny koncert, zrodzony w każdym z nas z osobna…