24 Lut Sounds Great
Słuchanie muzyki dawnej jest wyjątkową podróżą w czasie, żywą lekcją historii, odbiorem zakodowanej informacji napiętnowanej szczególnym emocjonalizmem. Oto w zaszyfrowanej za pomocą licznych znaków, przypisów, rozliczeń matematycznych, ukazuje się przed odkrywającym ją muzykiem czy melomanem niepowtarzalna treść bijącego niegdyś serca, które tylko w piramidzie dźwięków, potrafiło wyrazić ogrom emocji, z jakimi zmierzyło się w swym krótkim życiu. Muzyka poprzez instrumentację, kolorystykę, potrafi odtworzyć obraz zdarzeń niczym w dobrej produkcji filmowej. Przywodzi na myśl zapachy, które mogły wówczas wisieć w powietrzu, krajobrazy rozpościerające się przed twórcą dzieła, a nawet jego najintymniejsze przeżycia. Artysta staje przed nami ogołocony z masek sławy, rządzy władzy. Ukazuje się tylko czysta, skroplona esencja ludzka, w pewnej mierze ponad epokowa, pomimo konieczności rozpatrywania jej w kontekście danej stylistyki brzmieniowej. Wędrówki, w które zabierają nas kompozytorzy, przysparzają współczesnym muzykom – naukowcom wielu trudności, bo jakże używać wzniosłego, opisowego, uczuciowego języka, w odniesieniu do materii, o której mówić powinniśmy, że została zbadana, poznana i zrozumiana. Są dzieła, co do których mam pewność, że nigdy nie opiszę słowami tego, co wyrażają, bowiem ich transcendentalne źródło, wynosi je ponad kwestie czysto teoretyczne. Przykładem mogą być Metamorfozy Richarda Straussa. Utwór pisany w 1944 roku, w osamotnieniu, poczuciu upadku człowieczeństwa, żalu do swego kraju, który zdradził idee humanizmu. Jakże nazwać te początkowe frazy? Zadziwienie? Stagnacja? Rezygnacja? A może afirmacja pokoju? W muzyce zawiera się to wszystko, czego nie można wyrazić w sposób oczywisty. Jeśli dojdziemy do momentu, w którym uznamy, iż jesteśmy w stanie sprecyzować znaczenie każdej frazy, ba! nawet pojedynczego dźwięku, wyczerpiemy wówczas znamiona mistycyzmu, które bądź co bądź leżą u podstaw istnienia sztuki w ogóle. Zagadnienie wykonywania, interpretowania muzyki polega na przekraczaniu granic rozumu i skierowaniu się ku niewinnemu przeżywaniu. Słuchając, odbieram zaszyfrowaną informację oraz przekazuje ją dalej, swojemu odbiorcy, który oczekuje ode mnie oraz od dzieła, tego wszystkiego, o czym nie mówi się w żargonie codzienności. Można oskarżyć mnie o romantyczny idealizm, ale bez świadomości jakości i celowości sztuki, doprowadzimy do jeszcze większego zubożenia społeczeństwa, które oddzielając się od sfery duchowej, traci podstawy egzystencji, które czerpią swe źródło z pytania – dlaczego? Przechodząc obojętnie obok nieopisanego, nieodkrytego, powielając jedynie wymyślne kanony, sprowadzamy sferę dźwiękową do kwestii zaspokajania minimalnych potrzeb kulturalnych, zamykających się w dostarczaniu ludziom rozrywki. W sprawianiu przyjemności rzecz jasna nie ma nic złego, jednak upadek ideowych filarów pociąga za sobą nieunikniony spadek zainteresowania sztuką w ogóle. Człowiek bez kreatywności, działalności artystycznej, poszukiwań filozoficznych czy religijnych, tkwi w niezrozumiałym zawieszeniu między rzeczywistością, a lękiem związanym z podświadomym istnieniem całości, którą umownie nazywamy wszechświatem. Dusza, której zabroniono wzlatywania, swobodnego unoszenia się ponad stan materialny, trwania w niewzruszonym spokoju, obumiera, wieszcząc staczanie się w odmęty depresji. Jeśli wszystko co nieprawdopodobne, nienamacalne, ulotne, zostanie nam odebrane, wówczas poziom życia obniży się do zmagania z bolesną prozą. Wielka sztuka wchodzi w głąb przemijania, nie wyjaśniając jego przyczyn, lecz otwierając przed odbiorcą możliwość podskórnego poczucia sensu. Nawet dzieła programowe, mimo swej złożonej, niejednokrotnie zawiłej natury, przemawiają do melomana w sposób prosty i najczystszy zarazem – za pomocą samej materii dźwiękowej. W brzmieniu bowiem jest wszystko, czego potrzebuje muzyka by przetrwać!