08 Wrz Sapere Aude
„Tylko tego pragnę: abyś uważnie słuchał moich pieśni wyrażonych przeze mnie, gdyż sam zarówno komponowałem jak i poprawiałem je. Inaczej nawet najlepsza pieśń, kiedykolwiek napisana, wyda się toporna i nieprzyjemna” /W. Byrd/
Zmieniające się przestrzenie horyzontalnej koniunktury zdarzeń. Zaprzeczenia nieprzerwanie stymulujące się na wzajem osią niezrabowanych wynaturzeń. Złota proporcja stagnacji. Wrześniowość zapowiadać musi przecież jakąś zmianę, jakąś nową kompetencję lub jej preświtanie w zbliżającym się, powolnym przemijaniu empirii czasu. Mylnie stymulujące, późne promienie słońca mogłyby zawieść Cię na orbitę zrewidowanych marzeń sennych. Rozkosznie rozpachnione ogrody nucące woń przekwitania, byłyby fenomenalną wyspą uległej Victorii. Jednak perspektywa zawsze pozostaje niezmiennie ekspansywna. Cogito ergo sum.
Dotykać, a nie uderzać! Mogłoby się zdawać, że całym światem artystycznym wstrząsnęła fascynująca nowina o zrewidowanym tłumaczeniu słowa „toccare” – którego faktyczna siła i moc miały sugerować natarczywość wykonania. Jakże zadziwiająca i otrzeźwiająca dla klawiszowców stała się informacja o konieczności dotykania instrumentu, w miejsce utartego uderzania, które w brutalny sposób odzierało wyobraźnię wykonawcy z bogatej palety niuansowania, cieniowania brzmienia za pomocą subtelnego kontaktu ze swym muzycznym alter ego. Bliskość jaka zachodzi podczas dotyku klawisza, stanowi epicentrum spotkania wykonawcy z muzyką oraz ze swym odbiorcą. Nasze artykułowanie – szczęśliwie i nieszczęśliwie w polskim języku – odnosi się do mowy, a więc do kontekstu silnie wpisanego w barokową retorykę, nie zaś do samego fizycznego aktu doświadczania dźwięku. Jest jednak coś prawdziwie magicznego, tajemniczego we włoskim „toccare” czy francuskim „touche”. Gdy Couperin tytułuje swą pracę nie sztuką gry na klawesynie, a sztuką… no właśnie „dotyku?” to obiecuje nam coś o wiele więcej poza wprawną techniczną lekcją. Ta wrażliwość, której nie możemy przetłumaczyć na język polski, bardzo sugestywnie wpływa na młodego wykonawcę, uzmysławiającego sobie że w jego dłoniach drzemie niemalże magiczny potencjał. W tej perspektywie wysnuwa się też ciekawy, pedagogiczny fenomen – gdy młody muzyk uświadamia sobie owo pierwszeństwo zmysłu dotyku, wówczas gdy muzycznie opowiada coś melancholijnego lub kojącego – jego dotyk niemalże automatycznie przystosowuje się do tembru opowiadania, podobnie jak ma to miejsce w wieczornym bajaniu przed snem. Rzeczone uderzanie zaś, rezerwuje on na szczególne okazje, gdzie w zgodzie z immanentną strukturą dzieła, wyraża zapisany afekt poprzez odpowiednio ostry, natarczywy w brzmieniu dźwięk. Odkrycie przemiany pierwotnego znaczenia słowa „toccare” otwiera zatem nową przestrzeń poszukiwań brzmieniowych kreacji, które tylko z pozoru miały być permanentnie uderzane.
Czy to oznacza, że jesteśmy skazani na stałą niewiadomą i konieczność dostosowywania się do wyrastających na kolejnych odkryciach mód wykonawczych? Czy samo istnienie nowego nurtu wyklucza wcześniejsze przekonania, którym hołdowały pokolenia przed nami? W całym swym skomplikowaniu, wykonawstwo muzyczne oferuje oratorom możliwość w miarę świadomego wyboru drogi interpretacyjnej, przy założeniu dobrych intencji tegoż przekaziciela treści zawartych w dziele. Czy większą wagę w jego prezentacji odegra intuicyjne, wrażeniowe odczytanie kodu znaczeniowego, czy też analityczny, wykoncypowany z pewnych przesłanek dostojny obraz, stanowiący kompilację wiedzy i empirycznego doświadczania świata dźwięków – zawsze uzyskamy jakość niepowtarzalną, stanowiącą odbicie miejsca i czasu w jakim dana muzyka się „zdarza”. `Konceptualne odnoszenie samego decorum wykonania do obecnie panoszących się mód, stanowi jedynie chwilowy paradygmat oceny, który ze wszystkich jest najbardziej niestały i zmienny. Bo jak wytłumaczyć to, że jeszcze kilka lat temu, my organiści graliśmy Preludia i fugi Bacha na permanentym pleno przy natarczywie krótkiej artykulacji, podczas gdy dekadę wcześniej graliśmy go z ciekawą rejestracją i dźwiękiem legatowym, a dziś… znów szukamy tej zagubionej, bogatej kolorystyki (niemalże do przesady, częstokroć ekspansywnie, sztucznie i z niewyjaśnialnego musu dodając kolejne registry w imię nowej/starej idei) i rozkoszujemy się grą quasi legatową, na nowo odczytując znaczenie słowa „czytelnie”. Czy zatem ocenianie chwilowej otoczki epoki ma głębszy sens? Czy jednak osobowość, która wpływa na kształt i moc przekazywanego dzieła nie stanowi tu najważniejszego pierwiastka, wyczuwalnego choćby spod najgłębszej warstwy kurzu starej czy nowej mody?
Wrześniowość popycha młodych poszukiwaczy do wyruszenia w drogę. Fascynującą podróż niekończących się doznań. Nic na to nie poradzimy. Tak to już jest. Możemy tylko w zachwycie podziwiać przez otwarte okno ich uśmiechnięte twarze, rozpalone oczy, zasłuchaną postawę i inspirować się ich świeżym spojrzeniem, wyrywającym nas z okowów artystycznej śmierci…