07 Wrz #Równo
Wszystko bije swoim naturalnym pulsem. Dzwony wyznaczają pory dnia, zapraszają na spotkanie. Miarowo, nienachalnie wypełniają swoim brzmieniem skwery miejskie i wiejskie zaułki. W ptasim radio również wszystko odbywa się według pradawnych, dobrze znanych zasad. Kukułka odlicza długie, quasi regularne sekundy, by w jej mniemaniu wyśpiewać swoje codzienne przesłanie we właściwym tempie. Dzięcioł wybija miarowo, choć ze zdecydowanymi odchyleniami od normy, nie bacząc na nieścisłość formy. Mrówki maszerują zdecydowanie i w równych odstępach, jakby od zawsze wiedziały jak radzić sobie z nadmiernym wysiłkiem. Wszystko w sobie znanym pulsie – wszystko w normie. Potoki górskie, strumienie, wodospady płyną z prądem, znaczy się miarowo, bez większych przeszkód. Serce sterowane przez podświadomość bije niemiłosiernie, niestrudzenie, to przyspiesza, to zwalnia odpowiadając na interpretowane przez nas bodźce. Serce bije nieświadomie do czasu badania lub załamania koniunktury. I deszcz pada miarowo – w tempie largo, presto – jak Pan życzy! Tak, miasto też żyje miarowo choć niezbyt naturalnie. Przyśpiesza gwałtownie, wzdryga się, lęka się spóźnienia czy niedopełnienia jakiejś mało istotnej obietnicy. Miasto oddycha astmatycznie, wypluwając daremny wysiłek swych mieszkańców. Żyje pulsem niestabilnym, nerwowym, pełnym zatorów, ślepych zaułków. Stara się dogonić własny ogon, odliczając niespokojnie minuty do kolejnego porannego szczytu. Wszystko bije swoim naturalnym pulsem, płynie właściwym sobie rytmem. I choć to oczywiste, to pojęcie pulsu w muzyce nie jest już tak proste. Od dziecięcych lat (choć częściej z przymusu niż z rozsądku) wspomagamy się artystyczną protezą, która bardzo gustownie wpisuje się w wystrój mieszczańskiego domu, stojąc dumnie na zakurzonym pianinie. Metronom. Koszmar senny wszystkich nie przepadających za nadmiernym ćwiczeniem muzyków. Postrach uczniów szkół muzycznych każdego szczebla. I choć ów przymusowy partner nauczył mnie w młodości bardzo dużo, dziś zdaje się być niewystarczającym środkiem na koleiny nierównej, niepoukładanej gry. To zabrzmi banalnie, ale na prawdę – żyjemy już zbyt szybko, by w tym wszystkim ot tak znaleźć naturalny puls. Może sto lat temu było to jeszcze możliwe, ale nie dziś, gdy wyciszenie, spokój, alienację odczytuje się jako przejaw lenistwa, lub w najlepszym przypadku postaw aspołecznych. Jednym z najlepszych sposobów nauczenia się utrzymywania naturalnej pulsacji jest…spacerowanie! Oczywiście nie byle jakie spacerowanie po zatłoczonych miejskich ulicach. Raczej długi, odprężający spacer na łonie natury (tak, tak pomimo przerażających kleszczy i wszystkiego co dziś czyha na nas w lesie!). W ciszy, w samotności z zaskoczeniem odkrywamy naturalny rytm życia, który był w nas od zawsze – zagłuszony przez codzienny harmider, zasypany stertą wielu uwag wykonawczych. Z każdym krokiem umysł się uspokaja, odpręża, czerpiąc radość z bezcelowej wędrówki. Docierają do nas dźwięki przyrody, o których już dawno zapomnieliśmy – szum morza, śpiew ptaków, szmer spadających liści. Czasem, po dłuższym dystansie powraca do nas utwór nad którym pracujemy, płynąc naturalnie – odtwarzany przez nasz słuch wewnętrzny. Słyszymy wówczas więcej, bo nareszcie mamy czas, nie skrępowany fizyczno-umysłową pracą przy instrumencie. I nagle wszystko staje się proste. Jakby rozwiązanie problemów tkwiło w nas od samego początku, tyle, że zagłuszone przez paplaninę otaczającego świata. Wszystko bije swoim naturalnym pulsem, także i my, i muzyka w nas, jeśli tylko zechcemy ją prawdziwie usłyszeć…