rare First of

rare First of

Wchodzę do kapsuły czasu. Bezpiecznej, statecznej, bez odwołania. Tam za zakrętem nie ma już lęku przed niedoskonałością, nie ma już pretekstów do ucieczki. Czas czasowi nierówny choć operują tą samą materią. Za oknem upał sycylijski, jeden z tych potężnych motywatorów do zwolnienia wewnętrznego tempa – tempa odczuwania rzeczywistości. My, ludzie północy bywamy pośpieszni, zagonieni, zatopieni w trosce o dzień jutrzejszy, który zawsze ma prawo nie nadejść. Kaprys losu i natury. Tam na południu gwałtowne okazywanie emocji paradoksalnie wyznacza spokój trwania w rajskiej, upalnej rzeczywistości, chwilowego złudzenia – trwałości trwania. Czas czasowi nierówny, choć to dość prosta umowa międzyludzka, gdzie rok dzieli się na pory roku, miesiące, te zaś na dni, godziny, minuty, sekundy… Ale ich trwanie bywa zbyt buńczucznie niemiarodajne. Owszem warto stawić się na samolot o 5.50, nie bardzo to taktowne spóźnić się na koncert o 19… ale to tylko jeden wymiar czasu. Ach no tak! To trzeba zrazu wyjaśnić, bo my dziś o tym drugim, a może i piątym wymiarze. Subiektywne odczuwanie przestrzeni trwania to jeden z najbardziej spornych atutów świata muzycznego. Nic w tym dziwnego, w końcu było nie było – zatapiając się w przestrzeń dźwiękową, zanurzamy się w bezmiernym morzu trwania w czasie, a w zasadzie, łamiemy prawa fizyki rządzące żelazną rózgą tykających wskazówek. Wehikuł czasu bez zbędnych pytań przenosi nas w świat zaklęty w czarnych kropkach i odnośnikach. Gdzie znajduje się ich klucz, gdzie znajduje się zrozumienie i współodczuwanie pierwiastka emocjonalnego? Niedoskonałość zapisu nutowego, który ogranicza się do koniecznych, niezbędnych wskazówek, tak naprawdę odsyła nas do wsłuchania się w zastaną tkankę brzmieniową, a co za tym idzie, do wsłuchania się w czas między dźwiękami, czas który staje się piętnem wykonawczym, czas z którego może ziać nudą, nieszczerością, czas który może porywać, zachwycać, zakrzywiać czasoprzestrzeń. To owa subiektywność karze nam próbować tego co ekstremalne, ona jest motorem kreatywności, ale i remedium na problemy ze skupieniem podczas prezentacji dzieła muzycznego. Subiektywność oznacza wchłonięcie utworu w całości, stanie się tą wypowiedzią muzyczną, złączenie intencji kompozytora z potrzebami odbiorcy i wykonawcy. Czy sztuka zatem bywa obiektywna? Podobnie jak czas, w pewnym podstawowym wymiarze tak – wymiarze techniczno-wiedzowym owszem, jednak czy tu już mamy do czynienia ze sztuką, czy dopiero z przedsionkiem… W tym pierwszym, podstawowym, prymitywnym wymiarze muzyk sygnalizuje nam: „umiem!”-„potrafię!”-„wiem to!”. I dobrze, bo od tego można także wyjść. Cóż jednak powiedzieć o aspekcie społecznym takiego działania? Mierna to pociecha, że ktoś wytrwa do końca. Bez pozytywnego subiektywizmu w sublimacji dzieła muzycznego wszystko zamyka się w prostej formule wykonania zadania. A sztuka to na szczęście nie tylko zadanie – to misja, potrzeba, krzyk – nieustanna chęć komunikowania się bez językowych niesnasek i pokrętnych reinterpretacji. Dźwięk subiektywny dotyka, porywa, oczarowuje, denerwuje, drażni. Jak w kapsule czasu – nie zawsze wiadomo, gdzie się wyląduje!