Przepis

Przepis

Muzyka nie istnieje. Podstawowy problem mowy dźwięków, to realny brak namacalnej istoty. Ot, sama partytura jest tylko niemym świadectwem czasów minionych, chwili natchnienia, uchwyconym „czasem porodu” nowego utworu. Pokusić się można o porównanie do starych przedwojennych zdjęć. Na zamazanym czarnobiałym skrawku papieru uwięziono sekundę ludzkiego życia, która tylko w minimalnym stopniu kreauje obraz rzeczywistości. Zamarznięte emocje. Jednak fotografia dzięki działaniu na zmysł wzroku,  przybliża dużo więcej z czasów minionych niż kartka papieru nutowego wypełniona muzycznymi hieroglifami. Podobnie sprawa ma się z malarswtem. Zawsze można zadać pytanie, czy masowy odbiorca potrafi dostrzec ukryte konteksty, przesłanie, jednak nikt nie wątpi w czysto estetyczno- fizyczną namacalność dzieła. Prawdopodobnie literatura jest nieco bliższa muzycznej abstrakcyjności. Owszem, wiersz czy prozę należy odczytać by zaistniała; jednak może się to wydarzyć intymnie w cichym zmaganiu się pojedynczego odbiorcy, niekoniecznie na deskach teatru przez wybitnych aktorów, którzy kierowani wizją reżysera, prowadzą widza na orbitę zupełnie nowych ścieżek myślowych. Muzyka nie istnieje. Partytura którą dźwigasz w torbie, przepastne biblioteczne tomy Bacha, antykwaryczne półki uginające się od zakurzonych mistrzów, muzea pełne kompozytorskich manuskryptów. To wszystko milczy. Czeka. Niektórzy twierdzą, że brzmi gdzieś we wszechświecie, jednak dzisiejszy tekst nie będzie dotyczył kwestii wiary. Wbrew pozorom, o muzyce mówić i pisać nie łatwo. Zasób słów przypisanych do opisywania przeżyć muzycznych ogranicza się do trzech działów- technicznego, estetycznego i egzystencjalnego. W bramce numer jeden znajdziemy sporo metalicznie brzmiących sformułowań typu : niezwykle sprawna pianistka, bez polotu, płasko i manierycznie. Bramka numer dwa oferuje paletę odcieni subiektywnych: pięknie, wzruszająco, śpiewnie, sensytywnie, plastyczna fraza ect. Ale prawdziwe rarytasy znajdujemy za kotarą numer trzy: rzewna melodia, śmiercionośny ton, perlisty dźwięk… Zwróć uwagę, zdecydowana większość opisów odnosi się do wykonania, natury dźwięku, indywidualnych predyspozycji artysty, genialnych zabiegów kompozytorskich, które – znów- działają przede wszystkim w strefie brzmieniowej, a nie graficznej. Partytura, manuskrypt, jest tylko niedoskonałym przekaźnikiem. Przepisem. Wskazówką. Doświadczenie uczy, że z jednego przepisu powstają tysiące wariantów, w zależności od kucharza- jego zdolności, charakteru, predyspozycji, ale też od składników jakie posiada. Interpretowanie muzyki, jest w pewnym sensie odczytywaniem przepisu. W pierwszej kolejności odnajdujemy obsadę, a więc składniki, które są niezbędne, konieczne do realizacji. Następnie łamiemy kod zapisu, poprzez odczytanie wysokości brzmienia i długości trwania. Później przychodzi pora na pierwsze przyprawy- artykulację, dynamikę, agogikę, które nadają najbardziej ogólnych kształtów tym wcześniej nieporadnym dźwiękom. I tu następuje moment kluczowy, w którym decydujemy co dalej. Niektórym, te kilka przypraw wystarcza w zupełności, inni wiedzą, że to tylko i wyłącznie baza, bez której nic powstać nie może. Aby muzyka zaistniała w trójwymiarze, trzeba przejść drogę od źródła do celu. Poznać kompozytora, jego styl. Czasy w których żył. Prolemy społeczne, ideowe, duchowe, emocjonalne, które przenosi do naszych czasów zapisana partytura. To kolejny stopień: uświadomienie sensu i przesłania. Jest punktem ważnym, bo decydującym o naszym identyfikowaniu się (bądź nie) z danym utworem muzycznym oraz treścią którą on z sobą niesie. I znów- pozostanie na tym poziomie jest możliwe. Zdaliśmy sobie sprawę z tego z czym tak naprawdę mamy do czynienia. To tak jakby odczytać ze zrozumieniem Inwokację z Pana Tadeusza- zauważając miłość do małej Ojczyzny, pojmując wagę takich symboli jak Ostra Brama czy Jasna Góra. Aby osiągnąć jednak ostateczny, „pełny” cel, trzeba zrobić krok ostatni, jakim jest przeniknięcie. W tym ostatnim kręgu do głosu dochodzi intuicja. Przyjęta i zrozumiana treść, musi teraz zostać „przeżyta” by stała się sztuką. Wykonawca musi odnaleźć w sobie te emocje, które znalazł w przepisie kompozytorskim. No bo jakże grać o miłości, gdy nigdy się nie kochało, jakże opisywać śmierć lub zdradę, bez piętna porzucenia…? I znów wracamy do początku. Muzyka nie istnieje. Wzór do którego jako wykonawcy się odnosimy, jest pod względem czysto wykonawczym niedoskonały, co daje wiele możliwości jego interpretacji. Nawet najdokładniejsze didaskalia kompozytorskie nie doprecyzują wykonania w taki sposób by było w stu procentach powtarzalne. Ideał nie istnieje. Muzyka pojawia się tymczasowo niczym zorza polarna. Pojawia się, porywa na chwilę i znika. Rodzi się za sprawą kompozytora. Dojrzewa, dorasta w czynach wykonawcy. I tak przez kolejne pokolenia, które dziwnym trafem znów odnajdują siebie w starych przepisach…