02 Wrz Primo
To już wrzesień. Dni stają się coraz krótsze. Ziemia przyjmuje zupełnie nowe, fascynujące barwy. Skroplona esencja słonecza kreuje nowy, jesienny krajobraz. Ulice powoli milkną. To już wrzesień. Koniec i początek. Wracamy do szkół, rozpisujemy nowe plany zajęć, przygotowujemy programy nauczania. Odliczamy dni i miesiące do pierwszego długiego weekendu. Zawsze we wrześniu szukamy odpowiedzi na pytanie – czym jest edukacja, kim jest dobry nauczyciel? Na czym polega fenomen pedagoga, który swoją postawą realnie wpływa na życie podopiecznych? Wszyscy byliśmy kiedyś młodymi, zapalonymi uczniami i na pewno pamiętamy, że w naszym życiu pojawiali się nauczyciele, którym ufało się bezgranicznie, którzy przyciągali do siebie, inspirowali. Nauka wówczas przestawała być utrapieniem, a stawała się czymś na kształt odkrywania z całym emocjonalnym bagażem jaki niesie z sobą postać odkrywcy. Bo odkrywca jest pochłonięty poszukiwaniem, dumny z odnalezionych rozwiązań. Odkrywca myśli, wie, że jego życie ma wpływ na otoczenie. Wierzy w słuszność wyznawanych idei. Wie, że nikt go nie skrzywdzi, bo czuwa nad nim pedagog – człowiek wyrozumiały, otwarty, gotowy na polemikę, słuchający. Oczywiście byli też i tacy nauczyciele, którzy uważali, że jedynym zadaniem ucznia jest wykonywanie poleceń, zaliczanie materiału, odhaczanie sprawdzianów, siedzenie cicho i pokornie – bez wyrażania swojego mało ważnego w świecie dorosłych zdania. Naiwnym jest jednak twierdzenie, że drugi człowiek nie myśli, nie czuje, zwłaszcza w czasach, w których każda informacja staje się łatwo weryfikowalna. To już wrzesień. Młodzi muzycy powracają do swoich mentorów pełni pasji, nowych marzeń programowych, nowych przeżyć, które być może znacząco odmieniły ich pojmowanie sztuki. Może przeżyli pierwszą miłość? Może poznali piękno i siłę natury? Może w czasie wakacji byli na koncercie, który otworzył nieznane do tej pory aspekty muzyki? Ach, jakaż szkoda, że nauczyciele nie składają przysięgi Hipokratesa! Po pierwsze nie szkodzić. W szkołach artystycznych owa maksyma ma ogromne znaczenie. Nie produkujemy bowiem kolejnych rzemieślników, którzy z klapkami na oczach mają podążać za naszym subiektywnym poglądem na sztukę i na świat. Nie produkujemy też swoich klonów, bo przecież światu jeden „ja” wystarcza w zupełności. Gdyby naszym zadaniem było tylko karcenie, zamykanie na różne możliwości to zapewne owoce naszej pracy byłyby zatrute nienawiścią. Brak miłości, empatii jest główną przeszkodą w przemawianiu poprzez sztukę do drugiego człowieka. Same rozwiązania czysto formalne schodzą na drugi plan, gdy nasze zaangażowanie nie przynosi upragnionych efektów – nie porywa, nie komunikuje niczego odbiorcy. Uczeń, którego dostajemy pod swoje skrzydła posiada zapewne zupełnie inny słuch wewnętrzny od naszego. Ma odrębną wrażliwość. Wpływają na niego przeżycia wyniesione z dzieciństwa. Czasem poprzez uszanowanie jego odmienności możemy pomóc mu osiągnąć maksimum swoich możliwości techniczno-artystycznych. Prowadząc go ścieżką posłusznego wypełniania nakazów, powodujemy ogromne spustoszenie w jego wewnętrznym świecie dźwięków. Uczenie muzyki w którym na samym początku zabijemy wyobraźnię, zdławimy naturalny potencjał to nic innego jak działania apodyktycznego rodzica, który zabrania dziecku wyrażania jakichkolwiek emocji. Autorytet zdobywa się nie poprzez zakazy, a poprzez postawę artystyczną, otwartość i prawdziwe wsparcie. Po pierwsze nie szkodzić. Nie dusić. Szanować i akceptować młodszego przyjaciela muzycznej podróży, który wpływa także i na nasz rozwój.