Pochwała Romantyczności

Pochwała Romantyczności

„Myśmy naprawdę Boga zobaczyli w każdym przedmiocie. Jak ja teraz widzę moich przyjaciół, którzy jadą do środkowej Ameryki, żeby na te Góry Skaliste tam włazić, kiedy przecież ja mam to przeżycie tu, z tą otwartą książką białą, która na tej czerwieni czy na tej żółci coś buduje. Tak, że mi tamte widoki wcale nie są potrzebne” /J. Czapski/

W porywczym porządkowaniu wartości w świecie sztuki, pewne cechy charakterystyczne dla samego procesu tworzenia, cechy samego artystycznego jestestwa, przyporządkowaliśmy do jednej tylko epoki – początku wielkich indywidualności. Romantyczność jednak to postawa wynikająca ze sposobu patrzenia na świat, doświadczania rzeczywistości w jej wyjątkowym, niepowtarzalnym objawieniu. Romantyczność to szczególna cecha artysty każdego pokolenia. Jako jednostka wyjątkowo uwrażliwiona na piękno i brzydotę świata, cudowność i okrutność stworzenia, staje się ona przez swoje spojrzenie absolutnie osobliwą, genialną oazą romantycznego, a więc fantazyjnego, wrażliwego, nietuzinkowego odczuwania.

Dość powszechnie stosowane sformułowanie, jakoby muzycy nadto romantyzowali dzieła klasyków, czy wręcz utwory barokowe, staje się w tym kontekście wyjątkowo niefrasobliwe i niezrozumiałe. Oczywiście, kanwa i sposób w jaki poruszamy się po danej stylistyce, wynika wprost z istniejącego wówczas sposobu komunikowania się, z samego rdzenia języka muzycznego, jednak odrzucanie wszelakich przejawów uduchowienia na rzecz tylko i wyłącznie racjonalistycznej postawy, zdaje się być działaniem wysoce nie artystycznym. Z umiłowaniem sięgam do rozerotyzowanej, rozedrganej, rozemocjonowanej poezji religijnej Angelusa Silesiusa z przełomu XVII i XVIII wieku by uzmysłowić sobie jak osobliwie i nader romantycznie odnoszono się do indywidualnego, mistycznego, niezwykłego doświadczania wiary i sztuki. Ów promień niezwykłego podniecenia znajdujemy także w tekstach bachowskich kantat – promień niezwykle inspirujący i rozpalający wyobraźnię lipskiego kantora! W Polsce doskonałym przykładem jest tekst Gorzkich Żali, w którym dusza wiernych ma „omdlewać” poprzez doświadczenie boskiej męki. Oczywiste pytanie, czy podobnie było także z doświadczaniem sztuki, w tym przede wszystkim muzyki znajduje liczne odpowiedzi w samych dziełach, ale także w „sprawozdaniu” z ich doświadczania. W 1743 roku, Johann Andreas Cramer tak recenzuje lipski „Grosses Concert”: „Warto tutaj wspomnieć o dogłębnym skupieniu na muzyce przenikającym każde spotkanie. Wszystkie sztuki, przemawiające za pomocą piękna harmonii i budzące w sercu przeróżne emocje wymagają uwagi, tak by ich efekty nie zostały zakłócone. […] Siedziałem tam, słuchając i czując, jak muzyka uładza wszystko w mojej duszy tak, że przyjemność mogła dotrzeć do każdego zakamarka mojego jestestwa. Solo na flecie wykonywane przez pana Landvogta doprowadziło mnie do stanu uniesienia i czułem się całkowicie zaczarowany przez muzykę, zatracony w radości…” /cyt. za: J. E. Gardiner, „Muzyka w Zamku Niebios”, tłum. K. Matwiejczuk, s. 286/

Czyż nie jest to prawdziwie romantyczny opis? Słuchacz doświadczający ekstazy, nie zachwycający się jedynie cudowną bachowską konstrukcją, tak fetowaną w drugiej połowie XX wieku. Człowiek zatracony w sztuce, w doświadczeniu dźwiękowym, niemalże religijnym, mistycznym, przekracza formalne granice dzieła, zatapiając się w niewyjaśnionym – najcudowniejszym składniku sztuki będącym jego prawdziwą, niewypowiedzianą mocą. Romantyczność zatem to duch sztuki, bez którego każda muzyczna drobina traci swój smak, zapach, traci tą przedziwną, niezwykłą zdolność hipnotyzowania słuchaczy, przeprowadzania ich przez emocjonalne meandry ludzkiej egzystencji.

W głębokim doświadczeniu artystycznym sięgamy do istoty, do sedna empatycznego, współistotnego zasłuchania w przedziwnych wszechświatach prywatnego mikrokosmosu. Romantyczny twórca to idealista, poświęcający swe życie temu niezwykłemu doświadczeniu, to wędrowiec zatracony w poszukiwaniu i zatapianiu się w tych wyjątkowych, ekstatycznych momentach ludzkiej egzystencji – momentach skrajnej egzaltacji i cierpienia, momentach błogości i unicestwienia. Jak wiele znajdujemy takich momentów w dziełach Bacha, które są bezdyskusyjnie pochłonięte ekstatyczną radością lub przerażającym tragizmem, bólem? Czy zatem doświadczanie jego muzyki na sposób romantyczny, a więc poddający się jej afektywności musi być z góry uznany za zgoła błędny? Romantycy żyli wyłącznie dla swej idei, dając się pochłonąć jej bez reszty, aż do momentu przedwczesnej, oczyszczającej śmierci – jak u Victora Hugo, Hermanna Menvila, jak we wszystkich prawdziwie romantycznych operach. Czy pozwolenie by uczucie, pierwotna praidea danego dzieła wpłynęła na nasze doświadczenie, wykonanie faktycznie nadal jest passé, nadal jest „romantyzowaniem” w pejoratywnym znaczeniu tego słowa?