persona

persona

„Kiedy umysł zostaje ze soba sam na sam, zaczyna sie modlic. Taka bowiem jest natura umysłu. „Aniele boży, stróżu mój” – zobaczyłam mojego anioła z twarzą tak piękną, ze musiała być martwa, „ty zawsze przy mnie stój…” – jego woskowane skrzydła obejmują miłośnie przestrzeń wokół mnie. „Rano” – zapach kawy i jasne okna raniace zaspany wzrok, „wieczor” – spowalniajacy sie czas, kiedy zachodzi słonce, „we dnie” – bycie staje sie tym samym co doswiadczanie, hałasem, ruchem, milionem czynności bez znaczenia, „w nocy” – bezwładne, osamotnione w ciemnosci ciało, „badz mi zawsze do pomocy” – anioł strzegacy dzieci, ktore ida nad przepascia. […]” /O. Tokarczuk, Szafa/

Innymi słowy – koniec. Małe i duże zakończenia. Wspomożenie niedoścignionego. Rozglądanie się za nowym jak i starym porządkiem byłoby bezsensem. Porządek to tryb działania w sytuacji powtarzalnej, produktywnej. A tu – najpiękniejsza niewiadoma – trwanie w czasie – zawieszenie. Zadaję więc sobie obstrukcyjne pytanie – dlaczego wszyscy chcą nam ten czas obsesyjnie zająć? Skąd pomysł, że nuda doprowadzi nas do szału? Przecież przerażającym jest przekonanie, iż nie będziemy w stanie wytrzymać sami ze sobą, w tym czasie danym nam ot tak, wbrew przeliczeniom racjonalnej gospodarki. Jeśli nie potrafimy trwać w sobie, to czym jest to nasze życie na zewnątrz? „Zostań w domu – zwiedzaj muzea – zostań w domu – nadrabiaj zaległości operowe – Zostań w domu – ucz się języków – Zostań w domu – i żyj tak, jakbyś będąc wewnątrz, wciąż trwał na zewnątrz, utrzymując to przeklęte przekonanie, że nie masz czas dla siebie – duchowość ? – na razie nie mam na nią czasu… Zostań w domu – to piękne. Zostań w domu – w pokoju. Zostań w domu – pielgrzymuj do wnętrza. Ileż to życie, przetrwanie miałoby być warte, skoro boimy się zostać z nim sam na sam?

Dla artysty, muzyka, kompozytora przede wszystkim to wyobcowanie; spędzanie czasu w samotności; odczytywanie świata zamkniętego w introwertycznej przestrzeni, którą symbolizują cztery ściany pokoju nie jest niczym nowym. Tak to już jest – twórczość to skupienie i obecność. Wsłuchanie się w wewnętrzny wskaźnik emocjonalnego rejestrowania świata, przeżyć, doświadczeń. Cała reszta, warsztatowo – estetyczna, jakieś przekonania, idee to pokłosie nieustannej walki ego o prymat, o istnienie w świecie materialnym, o pozycjonowanie doświadczeń. Nic więc dziwnego, że w każdej stylistyce można zbliżyć się do jądra twórczości – do prawdziwego poruszenia jednostki poprzez współodczuwanie. Dla kompozytora, izolacja to codzienność, to zmaganie się z powszechnym wymaganiem ekstrawertycznego zaangażowania w sprawy świata; zaangażowania, które miałoby procentować w zyskach dla całego społeczeństwa. Bywanie w świecie, łapczywe, nerwowe, natarczywe podróżowanie, spotkań nadmiar, w rozdrażnionym pośpieszaniu współtowarzysza w wypowiedzi. Ekstrawertyzm – natarczywe zagłuszanie nadświadomości. W zakończeniu – tylko zaskoczenie. W zakończeniu – tylko lęk przed zatrzymaniem.

Dotykanie, czułe dotykanie – tak tylko wyjaśnić mogę fenomen kompozytorski. Współodczuwanie, personifikacja idei która z natury rzeczy, w materii swej jest nie możliwa do sprecyzowania, zwerbalizowania. Innymi słowy – koniec. Intensywność z jaką ze wszystkich stron następowały na mnie tajemnicze, prawdziwie monasterskie melizmaty, gdzieniegdzie okaleczone zbolałą współczesnością nie zapowiadał wybuchu większego; wybuchu nie dającego się opanować, wybuchu uderzającego wprost w podświadomość, emocjonalność, we wszystko co dla współczesności zdaje się irracjonalne. Oto bowiem w największej kulminacji chór inicjuje pianissimo hymn „Boże coś Polskę” – i już wiedziałem, że jestem bez reszty oczyszczony w tej przedziwnej muzyce, oczyszczony, ale i ogołocony – rozum przegrał z intuicją, z jakąś dziwaczną, niesprecyzowaną tęsknotą za matką, ojczyzną, za etosem Polaka. Tak zaczęła się moja fascynacja twórczością Pendereckiego. W sali filharmonii krakowskiej podczas wykonania „Te Deum”. I była to droga cudowna, lekcja ukazująca sposób i sedno mistyczności, dramatyczności. Była to lekcja człowieczeństwa i treści, ponad materią czysto estetyczną, o którą spierać się będą krytycy, melomani, zwolennicy. W pewnej nadrzędnej jednak aurze mroku, niepokoju, odnaleźć można zachętę do porzucenia błahych sporów codzienności. To także sprzeciw wobec uznawania sztuki postmodernistycznej za egalitarną – użytkową, rozrywkową, przyjemną. To wiara w odbiorcę elitarnego, ale i egalitarnego, który przecież posiada właściwy sobie kod emocjonalny wynikający z uwarunkowania społecznego, kulturalnego, religijnego – kod, który daje mu narzędzia do przeżywania muzyki bez lęku przed „nieuświadomieniem”.

#Zostań w domu. To odosobnienie nie jest stanem przejściowym. Nie jest karą. Nie jest czasem, który trzeba by zapełnić.

#Zostań w domu. To czas, który należy zmarnować – dla świata. To czas, który należy poświęcić – dla siebie.