paradoksy nieistnienia

paradoksy nieistnienia

„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów…” /1 List do Koryntian/

„Ukazuję Ci tylko różne mniemania, jakie o tym istnieją. Nie powinieneś za wiele zważać na mniemania. Pismo jest niezmienne, a mniemania są często tylko wyrazem rozpaczy z tego powodu” /F. Kafka, „Proces”/

Ożywienie nieożywionego. Zadanie spektakularne. Bo i materia niepewna, niedoprecyzowana, a i cudotwórca niestały w uczuciach, pragnieniach, poczuciu estetycznego przeklasyfikowywania nabrzmiałych miazmatów. Wprawianie w ruch fal, zakodowanych w niepozornym, boleśnie niedoprecyzowanym zapisie, zapisie, który musiał być czyimś nieudolnym, nerwowym odnotowaniem chwili natchnienia. Krucha to materia, która dla swego zaistnienia wymaga tak wielu czynników koniecznych, niezbędnych dla reaktywacji napięć zaistniałych pierwotnie w domowym zaciszu wyobraźni – tam gdzie najwspanialsze orkiestry potrafią zagrać wszystko „con passione” właśnie chwilę przed śpiesznym zapisaniem choćby motywu, frazy, harmonii, współbrzmienia – postaci tak szybko umykających w niewiadomym kierunku,

Z tych strzępków składam swój mikroświat, prawdziwie zamknięty na wszystkie „a co jeśli?” Dom mały, niedostrzegalny, w dolinie pokrętnych następstw. Bo mogłaby to być po prostu pieśń domowa – pieśń śpiewana przez kogoś z czułością, uważnością, Wypełniona miłością bezbrzeżną – pieśń nieśpieszna, nieznająca napięć świata zewnętrznego i tych wszystkich jego potrzeb z nowatorstwem i innowacyjnością na czele. Mikroświat zapisywany w zasadzie nie wiadomo z jakiej potrzeby. Może mimo wszystko z pokrętnej chęci komunikacji z wszechświata przerażającym ogromem? Jest to tylko jedna z nieprzeniknionych opcji narracji „składania” fal. w porywczą, namiętną strukturę. Paradoks nieistnienia tuż przed istnieniem i finalna błahość stwarzania tuż po zaistnieniu. Ulga złączona z bólem, tęsknotą, która znów, mimo stworzonego świata, okazuje się być wiecznie nie utuloną, archetypiczną tęsknotą „za(?)”.

Może ta tęsknota, to głęboko skrywana nadzieja.

Jednak na drugim biegunie życia nieożywionej materii znajduje się obcy, który ową niedoprecyzowaną strukturę stwarza na nowo, uwypuklając jej misteryjne potencjały. Ktoś empatyczny, kto potrafi przeniknąć wewnętrzną temperaturę emocjonalną bytu zamkniętego w sztywnych ramach podziałów taktowych, metrycznych – w niezgrabnym pochodzie kilku drobnych szesnastek, wstydliwie wskazujących epicentrum sonorystycznego doznania. Sztuka ożywiania dzieła muzycznego, to sztuka zmysłowego, ekstatycznego wyrażania niuansu w doskonale osadzonej, wchłoniętej pierwotnie formie, wyznaczającej przemawiającemu bezkres mowy otwartej, która przecież wraz z ostatnim dźwiękiem, na zawsze zapisuje się w pamięci sensorycznej odbiorców – tych szczęśliwców, którzy wracają do domów z nowo powstałym cudem, który na długi czas utknął w ich pamięci „doświadczeń”. Wykonanie dzieła muzycznego staje się w pełni artystycznym wówczas, gdy obiera pewną drogę, pewien klucz odczytania zawartego w nutach potencjału emocjonalnego, intelektualnego czy też czysto sonorystycznego. Nowy kreator muzyki – wykonawca – staje się w równej mierze współtwórcą, bo za pomocą dźwięków cudzych, przekazuje emocje, które są tylko jego własnością, i którymi tylko i wyłącznie może operować. Otrzymując dzieło od kompozytora, jedyne czego nie może być w pełni pewien to jego potencjału emocjonalnego, gdyż ten zależy w pełni od „ożywiającego”, dającego tchnienie „śpiącej dźwiękowej królewnie”. Wykonawca wyrazić może przecież tylko to co drzemie w jego wnętrzu – wszystko inne staje się wyraźnym fałszem, doskonale wyczuwalnym w trakcie muzycznego reprodukowania. Problem percepcji jest problemem wtórnym wobec coraz częstszego porzucania atrybutów artystycznych wykonawcy na rzecz wyrachowanej „poprawności stylistycznej” – tej dziwnej anty artystycznej postawy nietwórczej.

Muzyka to jedna z najbardziej paradoksalnych sztuk. Ulotna, istniejąca w uśpieniu, zmienna, podatna na prywatne emocjonalne sugestie – jest przecież jednak sztuką odciskającą największe piętno – gdy przestawiona jest oczywiście w zmysłowy, przekonujący sposób – żyje życiem kolejnym, a w zasadzie milionami żyć odbiorców, dla których staje się ona powierniczką, towarzyszką, często jedyną duchową ostoją.

Tylko czy potrzebujemy, aż tylu światów?