24 maja Obsession
To musiała być obsesja. Mistyczna obsesja podszyta wiarą w to, że twórczość jest darem przekazywanym ludzkości – nie z próżności, lecz konieczności sublimacji piękna wyzierającego z każdej istoty, z samego faktu stworzenia. Muzyka, która nie należała do niej, stała się moim aksjomatem, emblematem ponadczasowości. Próżno wierzyć w związek przyczynowo-skutkowy, nieustanny rozwój, który miałby doprowadzić ludzkość do egzaltowanej doskonałości, gdy najwyższa muzyka, zdaje się przekraczać wszelkie logiczne próby uszeregowania. Z resztą czyż ta nadmierna wiara w postęp nie rozbudza w nas tylko coraz większej tęsknoty? Pragnienia, niegasnącego pragnienia, które definiuje człowieka jako jednostkę w ciągłym ruchu. Pielgrzyma bez skrupułów. Obieżyświata, który nie posiada jedynie klucza do swojej duchowości. Takiego mnicha bez pokory i miłości. Ale nie o tym. Nie o tym dziś, lecz o mojej umiłowanej. Widzę jej ciepłe spojrzenie, rumiane, uśmiechnięte policzki, to skupienie i oddanie. Jest jak matka kołysająca przerażone dziecko do snu. Jej muzyka to jak powrót do domu dzieciństwa – wyidealizowanej oazy spełnienia, cichej, ciepłej, skromnej chaty utkanej z dbałości o drugiego człowieka. Z trudem przypisać mogę ją epoce, stylistyce – to jakby ogołocić ją z czci i godności i zrobić z niej kolejny filar historii muzyki. No może z tej perspektywy bywa bardziej znana – pierwsza w historii Pani kompozytor – jakby płeć wyznaczała inne ośmiotysięczniki dla kobiet. W jej dziele jest coś bardziej odkrywczego niż płeć autorki – esencja. Pomyśleć, że w średniowieczu muzyka bywała przepełniona tak głęboką emocjonalnością. Nic dziwnego, skoro św. Hildegarda z Bingen w swych dziennikach pisała, iż muzyka jest wspomnieniem raju, że twórcze natchnienie pochodzi wprost od Boga, a dzieło artysty jest w rzeczywistości boskim przekazem. Zbyt patetycznie? Zbyt poetycko? Egzaltowanie? Zdziwiłby się ten kto wsłucha się szczerze w muzykę Hildegardy, jest tak bliska naszym minimalistycznym czasom. To przestrzeń wypełniona oddechem. Wolność otulona w zniewalające frazy. Prostota – czysta, skroplona esencja sztuki zamknięta w rozświetlonych melizmatach. Ciepły dotyk matki na stroskanym policzku. Śpiewnik domowy wieków średnich. Jeżeli Bach jest ojcem, Beethoven bogiem to Hildegarda jest pramatką, odpowiedzią na skomplikowaną sytuację artysty czasów ponowoczesnych. Zbłąkanego dziecka eksperymentu, znawcy strukturalizmu, odciętego od wewnętrznego źródła muzycznej epifanii. Słowa pełne światła – dzieło Hildegardy zadziwia. Muzyka wypływa wprost z postawy, miłości, przekonań, ze słów które czytamy w jej objawieniach: „Stań się dla innych niczym słońce – dzięki wiedzy, jaką posiądziesz, niczym księżyc – dzięki twej szlachetnej postawie, niczym wiatr – dzięki nauczaniu innych z mocą, niczym powietrze – dzięki twej łagodności i niczym ogień – dzięki sile i pięknu słów, które do nich kierujesz. Jako nauczyciel masz być uważny i dobry dla innych, z troskliwą łagodnością przekazuj swą wiedzę. Nie bądź surowy dla tych, którzy przeżywają trudności, lecz miej dla nich cierpliwość i wspieraj ich, z miłosiernym współczuciem odnosząc się do ich słabości. Bądź cierpliwy i nie patrz surowym wzrokiem na swoich bliźnich. […] Rozwarły się niebiosa i oślepiająca światłość niespotykanej jasności oblała cały mój umysł. I roznieciła ogień w moim sercu i piersi, jak płomień, nie paląc a ogrzewając ciepłem… i raptem pojęłam znaczenie ksiąg, to jest psałterza i innych ksiąg Starego i Nowego Testamentu”. Aż trudno uwierzyć, że mamy rok 1137…