13 Cze Not respond
„Jestem siłą, co chce być wolna. I nawet trwanie swoje wolności poświęci. Ale zewsząd pod naporem sił innych żyjąca, niewoli zaródź sama w sobie znajduje, jeśli się odpręży, jeżeli wysiłku zaniedba. I wolność swoją utraci, jeżeli się sama do siebie przywiąże. Trwać i być wolna może tylko wtedy, jeżeli siebie samą dobrowolnie odda na wytwarzanie dobra, piękna i prawdy. Wówczas dopiero istnieje (…).” /Roman Ingarden/
Nieustająca nieustępliwość chęci w przepastnym kole dwóch przestrzeni pisana. Bo czy człowiek wciąż istnieje we władaniu sił przyrody, czy też, być może, pozornie ujarzmiwszy przyrodę, zatonął w fantasmagorycznej cyberprzestrzeni, w której ukrywanie lęku, niepewności, zdaje się zadaniem nader istotnym. Jaki wpływ na naszą artystyczną działalność ma to „drugie życie?” Jaką cenę płacimy, za możliwość obwieszczenia całemu światu – „oto jestem. spożywam. świętuję”. Z rozrzewnieniem wspominam swoje długie podróże do szkoły w czasach liceum. Dotarcie do Szkoły Muzycznej na drugim końcu miasta zajmowało mi półtorej godziny drogi przebywanej najpierw autobusem, później tramwajem i wreszcie piechotą przez przepastną przestrzeń otwartych na świat łąk nowohuckich. Dziwię się dziś sobie, ale i z tęsknotą wspominam – ten czas nigdy nie był stracony, nieważny! Ba! Ileż czasu na przebywanie z własnymi myślami, ileż czasu na słuchanie muzyki, ileż uważności, skupienia. Oczywiście, piszę o tym z perspektywy współczesnej choroby rozbieganych kciuków. Problemem nie jest samo uzależnienie od małego ekranu rozrywek, lecz to co to małe przeklęte pudełeczko robi z naszym skupieniem, uważnością, spokojem. Gdy każda chwila może być zapełniona dopływem świeżutkich informacji, memów, filmików wówczas następuje uzależnienie od akcji, „dziania się”, „przeładowania”, „aktywności”. I cóż, siadasz później człowieku na koncercie, i nim zdołasz pozbierać tą przeklętą gonitwę myśli, to oni już są dawno po uwerturze, gdzieś w połowie koncertu, a Ty próbujesz ostatkiem sił wskoczyć choć na minutę w przestrzeń skąpaną dźwiękami szytymi ponad miarę swych czasów. Kiedy telefon przestał być narzędziem komunikacji, a stał się wypełniaczem nudy? To już narkotyk, który pozwala nam uśpić wszystkie problemy, myśli, śpiące słodko w podświadomości. Jest tylko jedno ale! Gdy potrzebujemy prawdziwego skupienia, gdy wokół nas następuje cisza, ba! gdy to my stajemy na scenie, wówczas wszystkie myślowe potwory, chowane pod obrazkowymi kartami telefonu, dochodzą do głosu ze zdwojoną siłą. Już nigdy nie możesz być sam, twój inteligentny telefon da znać wszem i wobec, że jesteś w pobliżu, prawie online, że przeczytałeś czyjąś wiadomość, że musisz odpowiedzieć bo ktoś czeka choćby na infantylną minkę, która wyrazi podziw dla wspaniałości dowcipu zawartego w obrazkowym memie, który widziałeś już dwieście razy. Ba! Nosisz ze sobą cały komputer, wraz z pocztą, portalami społecznościowymi – zakładasz plecak obowiązków, konieczności odpowiedzenia na czas, zdobycia odpowiedniej ilości lajków, które dokarmią obolałe ego, wyrosłe ponad miarę z tej realnej samotności. Nie zagram więcej ni dźwięku, ni frazy, jeśli nie odnajdę szczęścia z trwania w świecie rzeczywistym – zwłaszcza w pokiereszowanym świecie wewnętrznym, który żyje swoim, często dużo wolniejszym czasem, niż ten codzienny jarmark błahych obowiązków. Pytacie dlaczego sale koncertowe, kościoły są puste? Bo już prawie nikt nie potrafi skupić się na muzyce, sztuce. Wprowadźcie obowiązkowy post od mediów społecznościowych i telefonu, pozwólcie się ludziom spotkać w ciszy – nauczcie ich na nowo słuchać – ale też – wysłuchajcie także ich (pragnień, marzeń opinii) – na to wszystko mamy czas. Mam czas by słuchać. Mam czas by tworzyć. Mam czas by być.