Na czas

Na czas

Już wiem. Listopad jest kosmicznym , nieokiełznanym, nieodgadnionym centrum wszechświata. Niby wokół stopniowy rozkład, a pod powierzchnią tli się tak wiele cudownych, nowych idei. Już wiem czemu jesteś z listopada.

Dosadny opis złożonej osobowości kogoś, o kim z czasów niepamiętnych z myśli wydobywam kryształy. Zmrożone wspomnienia gestów, westchnień, przemian, wspólnego odkrywania świata w bezpiecznej, stworzonej specjalnie na potrzeby introwertyków przystani. Był to raczej zbity na prędce, dziurawy, niestabilny pomost, który – niebezpiecznie – stał się dla mnie całym światem. A przecież panowałem nad doświadczaniem. Zdawałem sobie sprawę, że to ekspansywna iluzja, zamroczenie, narkotyk po odrzuceniu, zastrzyk z endorfin przed podróżą w najmroczniejsze zakamarki bytności.

A jednak mój listopad nauczył, nastroił, zestroił mnie jak żaden inny z miesięcy. Może to kwestia mroku? Mimo wszystko wraz z wszechobecną elektrycznością, sztucznym oświetleniem – mrok stał się fikcją. Mrok, ciemność – coś inspirującego, niepokojącego, coś wciągającego – przestrzeń niedookreślona, pełna możliwości wyboru, interpretacji. Mrok – strefa niewidzialności. Zakątek, w którym wylewanie emocji, uzewnętrznianie się jest tak bezpieczne, dalekie od nachalnej ingerencji zdrowego świata. Z ciemności wyłaniają się subtelności, szczegóły, detale, o których ludzki rozum „w sztuczności” zapomina, dusząc się później nie wyrażonymi lękami, strachem, niewiedzą, bezradnością. Jednak przede wszystkim Mrok pozwala odnaleźć, odkryć na nowo istnienie własnej osobowości, wewnętrznego życia pulsującego pod powierzchnią niedotlenionej konceptualizacji codzienności. Oto Ja. Oto Jestem. Ecce Homo. Słyszę siebie. W milionie myśli, melodii, harmonii, wspomnień. W tym natłoku bezczasowości, w tej zagmatwanej ciągłości. We mnie ja sprzed 10 lat dopomina się uznania ważności idei, o których Ja Obecny nie mam zbyt wiele do…. Tak to jest z mrokiem. Nie dziw że inspirował artystów w wiekach „zaciemnienia” zwłaszcza w naszej części planety – tu gdzie mrok okrywa ziemię od października aż do lutego. Te wszystkie nokturny, swobodne fantazje, preludia pozornie, formalnie bezkształtne charakteryzują się przecież głębokim wejrzeniem w jądro egzystencji pozawerbalnej – spojrzeniem którego odwagą, paradoksalnie, stał się bezkształtny, śmiercionośny mrok.

Z mroku zawsze wędrujemy do ciszy. Taki porządek rzeczy. Odważając się na stąpanie po świecie nieznanym, niedoprecyzowanym napotykamy swoiste ukojenie, którego przejawem jest dostrzeganie bezdźwięczności przestrzeni. Tak jak sztuczne oświetlenie odbiera możliwość doświadczania wielowymiarowości istnienia, tak bezustanne brzęczenie świata zmechanizowanego, zmotoryzowanego, okablowanego, rozgadanego, rozpustnego w anegdotach, stopniowo uśmierca wrażliwość kontaktu z drugim istnieniem, z dźwiękiem, ze sztuką. Mrok wydobywa na światło dzienne świadomość istnienia – bycia częścią tej wielkiej, potężnej ciszy wszechświata – ciszy wszechkreacji. Właśnie w owym monotonnym szumie chwili, bezgranicznie i obezwładniająco ciążącej ku przyszłości, trwającej niejako „behind us” zmysły, zwolnione z gorsetu rygorystycznych przyzwyczajeń społecznych, zdają się swobodnie oddychać, rozkwitać- nareszcie dostrzegając ciszę, jej bogactwo, potencjał… jej istnienie.

Zdaniem części muzyków, filozofów – zdaniem części ludzkości – podstawowym zadaniem człowieka miałoby być owego mroku rozświetlanie oraz wypełnianie zastanej ciszy dźwiękiem – stworzonym na potrzeby rozwoju.

Nie byłoby jednak sztuki, gdyby nie ciemność i cisza – dwa stany bytności w których istota ludzka wytęża swoją czułą obecność, pozostawiając natarczywe potrzeby na czas późniejszy. Wypełnianie świata ma sens tylko wówczas gdy go dostrzegamy, akceptujemy, kontemplujemy – gdy czujemy, że nasze wypełnienie nie jest konieczne – jest raczej tylko dobrowolnym darem jakim Ja częściowe składa wszechbytowi. W innym wypadku artystyczna działalność człowieka stać się może pokłosiem zbytniej eksploatacji świata powierzchownego, tego który zniewalając planetę potrzebował rozświetlić jej mroki, nie po to by ją rozwinąć, lecz po to by mogła nadmiernie pracować, zatracając poczucie życia w cyklu przemian – w cyklu w którym naturalne światło odgrywa tak ważną rolę.

Na czas. Już wiem. Listopad jest kosmicznym , nieokiełznanym, nieodgadnionym centrum wszechświata. November. Już czas.