Może być

Może być

Być może. Ostatnio tylko taka odpowiedź wydaje mi się satysfakcjonująca. Być może to jest właściwe tempo. Być może jest to jakieś wyjście z sytuacji. Być może coś jest lepsze od czegoś. „Być może” daje mi spokój wewnętrzny. Spokój, wywołany nieodpartym wrażeniem, że w życiu nie chodzi o posiadanie racji, lecz o akceptowanie różnorodności. Tego, że moje nie oznacza jedynie słuszne. „Być może” uczy pokory. Nie jest jak „tak”, które zbyt szybko zamyka różne wybory. Nie jest też jak „nie”, które nigdy nie przyjmuje do wiadomości prawdy o sobie, Bogu i świecie. „Nie” jest zaprzeczeniem człowieczeństwa. Być może się mylę, być może jestem w błędzie. „Być może” daje mi czas na przemyślenie. Zbliża mnie do postawy „bycia” niż „posiadania racji”. W muzyce nie ma chyba nic bardziej zabójczego jak posiadanie bezwzględnej racji. Racji jest tyle ile przekonujących wykonań. Kierowanie się starym, wytartym przekonaniem raczej oddala nas od prawdy. To przekonania powinny ulegać zmianie. O nich można by z lubością dyskutować, nie zaś o potępieniu tych myślących inaczej. Jestem przeciwnikiem zawodów w obrębie sztuki, ponieważ nie da się wytyczyć na tyle jasnych reguł, które pozwoliłyby stwierdzić – oto mistrz! Można co najwyżej oceniać z obecnie panującą modą, która przecież zmieni się za pięć, dziesięć lat. Nie jestem zwolennikiem zawodów, ale raz na jakiś czas urządzam je sobie w zaciszu domowym, prywatnie. I tak w szranki stają różne wykonania tego samego utworu. Od tych historycznie poprawnych przez te prawdziwie dawne, naznaczone jeszcze XIX-sto wieczną emocjonalnością, aż po współczesne, można by rzec eksperymentalne. Muzyczne ekstremum. Mierzyć się z wybitnymi wykonaniami, które różni wszystko. Począwszy od tempa, poprzez barwę, czas, artykulację. Co je zatem tak naprawdę różni? Bo przecież interpretacji się nie wymyśla – nią się po prostu żyje. Żyje się utworem, sięgając dużo głębiej niż nakazuje nam czysto fabryczne podejście – nuty, rytm, oznaczenia. Osobiste, wewnętrzne odczytanie, czy może lepiej odczucie (sic!) partytury kieruje wykonawce na te, a nie inne tory prowadzenia narracji. Sedno nie tkwi w samej pomysłowości, lecz w szukaniu środków, które w najdoskonalszy sposób ukażą to co słyszymy w głowie i w sercu. Czym zatem różnią się wspomniane wykonania? Wbrew pozorom, wbrew temu, że teoretycznie posługują się tym samym materiałem…przekazują zupełnie inne treści. Mazurek w tysiącu wykonań może odmalowywać melancholię, smutek, żal, ale także nadzieję, pewną radość samego sentymentalnego wspomnienia. Skąd zatem brać odpowiedź? Co jest kluczem interpretacji? Tylko w naszym wnętrzu drzemie potencjał przekonywania. Nie na zewnątrz, nie w samych muzycznych trickach. Wszystko zależy od katalogu naszych przeżyć wewnętrznych oraz od tego czy żyjemy w zgodzie z naszymi emocjami. Jeżeli jesteśmy przepełnieni prawdziwie przeżytymi chwilami z najbliższymi, uniesieniami, wówczas zawsze mamy o czym opowiadać w muzyce. Tego nie da się oszukać nawet najbardziej zmyślnymi przekonaniami. Dlatego jedno adagio przekonuje nas zarówno w ekstremalnie wolnym tempie w którym wykonawca odnajduje niesamowitą przestrzeń wybrzmiewania poszczególnych akordów, jak i w tempie zbliżonym do andante, gdzie prym wiedzie frazowanie pięknej melodii. Inne przeżycia – inne słyszenie tego samego utworu. Najbardziej nieporadne wykonanie to takie w którym słychać, że ktoś gra wbrew sobie, oddając całe swoje jestestwo cudzym przekonaniom. Być może. Być może świat jest inny niż nam się wydaje w tej chwili. Być może ktoś ma rację. Być może ktoś ma prawo do swojej wrażliwości, za którą bierze całą odpowiedzialność. Każde wykonanie, każdy sposób słyszenia jest ważny, twórczy. Być może kiedyś i to zaakceptujemy…