Metronom

Metronom

„”Uczyniłeś mnie dzielnym, ofiarowałeś mi najwyższą moc, obdarzyłeś mnie szlachetnymi przymiotami: oświecam tych, którzy się czołgają, wznoszę to co popadło w ruinę. Dzięki Tobie przemieniam upokorzenie w wielkość, blask i majestat”- … W wielkiej willi, z kótrej rozciągał się widok na Alpy, publiczność słuchała nabożnie wagnerowskiego tenora intonującego modlitwę Rienziego. Wszyscy widzowie byli świadkami tego samego prywatnego koncertu, ale każdy z nich słyszał coś innego. Bechsteinowie, właściciele miejsca i słynni producenci fortepianów, sprawdzali czysty dźwięk swojego ostatniego modelu, Winnifred Wagner odkrywała operę, której nigdy nie wystawiła w Bayreuth, z kolei Adolf Hitler miał wrażenie, że wyśpiewywano na głos jego dziennik intymny…”

 E. E. Schmitt „Przypadek Adolfa H.”

„Bezduszny metronom sprowadził mnie na ziemię. Trwałem widać wystarczająco długo w błogim zadowoleniu. Praca nad utworem, nawet jeśli jest to przypominanie sobie czegoś, co grało się przed laty, to mozolna walka z materią, przerywana chwilami dobrego samopoczucia. Bo zdarza się, że idzie nam całkiem dobrze. Przynajmniej mamy takie wrażenie. Wracając do utworu po latach, stwierdzamy, że już nie ograniczają nas dawne trudności. To przyjemne odkrycie, choć niemal zawsze towarzyszy mu przypuszczenie, że lada chwila ujawnią się nowe ograniczenia. Gdy zadowolenie z pracy nad utworem jest przedłużającym się stanem, cała sprawa może zacząć budzić niepokój. W tym podejrzanym stanie zadowolenia trwałem przez wiele tygodni, aż w końcu udało mi się dostrzec przyczynę choroby. A było nią zasłuchanie się w moje subiektywne, wygodne odczuwanie czasu. I wreszcie czas muzyczny upomniał się o swoje prawa, a uczynił to dzięki znienawidzonemu przez wykonawców urządzeniu”

A. Chęćka- Gotkowicz „Ucho i umysł”

 

Codzienny dylemat wykonawczy- pytania o proporcje, naturalność, kompromis. Oczywiście perspektywa słuchacza i wykonawcy w cytowanych fragmentach, rządzi się swoimi prawami. W tym punkcie, odbiorca, dysponuje o wiele swobodniejszymi narzędziami. Jeśli pozwoli sobie na nieskrępowany kontakt z dziełem, zawsze znajdzie w nim cząstkę swego egzystencjalnego „ja”. Artysta komunikujący pewną obiektywną prawdę, staje się odpowiedzialny za każde muzyczne zdarzenie- niczym polityk podczas wiecu wyborczego. Postawmy jednak na tę krótką chwilę znak równości między odbiorcą, a wykonawcą. W końcu muzyk, podczas pracy nad utworem, a zwłaszcza w pierwszej fazie, jest przede wszystkim odbiorcą- poznaje dzieło, słucha go nie zamykając się w schemacie pomysłów, mody wykonawczej i wszystkiego co później może wpędzać go w stany depresyjne. Po etapie analizy, odnalezienia kontekstu, po powiedzeniu sobie: „Rozumiem ten utwór”, rozpoczyna się proces eksperymentów. Poszukiwanie. Czasem, zapuszczanie się w rejony oddalone o miliony lat świetlnych, po to, by odkryć najgłębsze pokłady emocjonalne. Lub po prostu- zabłądzić raz na jakiś czas- żeby poczuć się wolnym. Badanie ciszy, jej ładunku ekspresyjnego. Każde załamanie frazy i jej znaczenie. Wszystko to w kompromisie między wiedzą, rozumem, a intuicją, która sprawia, że nasze wykonanie (kolejne milionowe wykonanie Bacha w historii świata) ma jakikolwiek sens- komunikuje zawartą treść w nowy, indywidualny, przekonujący sposób. To pierwszy kompromis- świadomość i zgoda na to, by nasze poszukiwania opierały się na badaniu i odczuwaniu, na błądzeniu i pewności. Drugi, trudniejszy, ten który prawie zawsze przychodzi później to kompromis obiektywności. Zgodnie z przytoczonym fragmentem książki A. Chęćki- Gotkowicz- włączamy metronom (niczym wariograf na przesłuchaniu) i odkrywamy jak często przekroczyliśmy granicę, jak mocno nagięliśmy prawdę, wykrzywiając frazę w sposób wręcz kubistyczny. I tak oto stajemy w najtrudniejszym momencie- konfrontując się z kompozytorem, matematycznym dyrygentem i swoją osobowością, która zbyt często przeciąga wszystkich na swoją stronę. Rozwiązaniem jest odnalezienie naturalnego pulsu- zbudowanie konstrukcji, której nie porwą wichry nadpobudliwej namiętności. Ogromne znaczenie, poza znienawidzonym przez uczniów metronomem (wprawiającym w zakłopotanie także i dojrzałych muzyków), ma umiejętność posługiwania się wewnętrznym słuchem. Ćwiczenie utworu bez instrumentu. Bez narzędzia, przy którym, mimo wszystko zwyciężą fantazja i intuicja. Usiąść z partyturą i czytać ją jak książkę, naturalnym rytmem. Wybrać się na spacer, słysząc w głowie „nasze” dzieło. Odzyskujemy naturalność, znajdujemy kompozytora i obiektywizm, który pomimo konieczności komunikowania idei, jesteśmy winni odbiorcy…by ten mógł słyszeć „coś innego”.