Listy do Przyjaciela

Listy do Przyjaciela

Drogi Feliksie!

Lipy znów pachną! Wszystko zatoczyło krąg. Stanęliśmy w punkcie wyjścia. W zachwycie. Nic nam nie straszne duchy postindustrializmu. Żyjemy. Na przekór unowocześnionym potworom – żyjemy. Pozwalamy sobie na zachwyty i sentymenty, jak na wolnych ludzi przystało, Gdzie nam do tej propagandy brutalizmu?! Gdzie my i ta wykrzywiona moralność, każąca wierzyć w bezustanną niewłaściwość, niestosowność piękna i jakąś mesjańską misję brzydoty. Ta wyuczona nieufność wobec tego co wpływa bezpośrednio na zmysły – bez ideologicznych didaskaliów (obecnie najmodniejsze to oczywiście ekologia) staje się już zupełnie niestrawna. Bardzo to syndromatyczne. Surowo gardzi się muzyką kontaktującą się ze swym odbiorcą poprzez jej najważniejsze filary – harmonię, melodię i rytm. Jakby to czym jest sztuka dźwięków nie mogło już nigdy zaistnieć w przestrzeni fonicznej. Za to z wielkim pietyzmem poszukuje się sensów w tym co brzydkie, ale w swej przepoczwarzonej brzydocie odpowiadające ideologom neopostmodernizmu.

Wszyscy zatwardziali wyznawcy awangardowego novum bardzo przypominają powojennych komunistów i PRL-owską propagandę, która z takim zacięciem chwaliła nowe rozwiązania architektoniczne (żadnych tanich ozdóbek, sentymentów – wszystko nowiutkie i schludne). Oczywiście niechęć do odbudowania pięknych zabytków i zastąpienie ich cudownymi blokami mieszkalnymi, była wyrazem nowatorstwa i postępowości. Dlatego też wszyscy, którzy odwiedzają dziś Szczecin z ogromnym zaangażowaniem zwiedzają osiedla mieszkalne, postawione tuż obok niemodnego Zamku Książąt Pomorskich. Ileż pięknych widokówek z nastrojowymi, szarymi, komunistycznymi balkonami można nabyć w sklepie z pamiątkami pod paskudną gotycką katedrą. Duma nas rozpiera gdy siedzimy na prawym brzegu Nysy, w polskim, nowoczesnym brudnym Zgorzelcu i patrzymy na tą tandetną panoramę Goerlitz! Oto my! My pokazaliśmy tym wszystkim nieukom na czym polega innowacyjność.

Warto by jednak było zauważyć, że ewentualna „innowacyjność” minionych wieków, nigdy nie była celem samym w sobie. To nasza naukowa ocena każe nam produkować tony podręczników: „w tym takcie widać wyjątkowo innowacyjną harmonię”, „tu kompozytor stał się prekursorem rytmu punktowanego”, „symfonia ta stanowi punkt zwrotny” itd. itp. Sam Mycielski przestrzegał przed bezgeistowością gestu twórczego, nastawionego na przereklamowany eksperyment. Z resztą, gdy tak wędrujemy przez meandry historii, obserwujemy to cudne nowe otwarcie wypływające z minimalizmu lat 70; gdy wreszcie dostrzegamy we współczesnej architekturze pierwiastki piękna, a nie tylko funkcjonalności i innowacyjności to z największym zadziwieniem obserwujemy odwrót pewnej części muzyków w stronę przegniłej awangardy. Można by zapytać – why? Dlaczego tak bardzo nie lubicie muzyki? Co ona Wam zrobiła, że musi służyć Waszym wymyślnym ideologiom? Dlaczego tak bardzo nie lubicie swoich słuchaczy? Co oni Wam zrobili, że muszą wysiadywać godzinami w niezrozumiałym hałasie? Dlaczego wreszcie, tak nieufnie podchodzicie do tego co wyrasta z historii? Cóż Wam zrobiły te wielkie, piękne wzory na których się opieramy?

Ocenianie kompozycji tylko przez paradygmat nowoczesności, jest jak poszukiwanie czterolistnej koniczyny na przełęczy Zawrat. To po prostu pomijanie wielowątkowego doświadczania, podziwiania niezwykłości krajobrazu dla wydumanej ideologii, rodem z lat 60 XX wieku.