05 Lis Keep smiling
Jesteśmy tym czym żyjemy. Sztuka jest odbiciem świata wewnętrznego i zewnętrznego twórcy- wykonawcy- odbiorcy. Nie dziwi zatem fakt przenikania trendów współczesnego życia do twórczości muzycznej. Są to bardzo proste skojarzenia-i chyba w ich szybkim połączeniu tkwi sedno oddziaływania. Trudno napisać, że trapi nas poprostu mania spożywcza (choć tak byłoby może najprościej). Szukamy tego co zdrowe, naturalne, nieprzetworzone… Czytając recenzcje z tegorocznej edycji Festiwalu dla Młodych Kompozytorów w Darmstadt,odnosimy wrażenie, że właśnie to „nieprzetwarzanie” zajmuje sporą grupę młodych kompozytorów. „Imitazione della natura” bez imitazione. Nagranie i zmiksowanie rzeczywistości. To zastanawiające, że możliwości jakie daje nam możność rejestrowania obrazu i dźwięku, w pewien sposób zamykają nam drogę do konfrontacji realiów ze skorupą warstw emocjonalnych i psychologicznych. Nagrywamy, zestawiamy, fascynując się eksperymentami sonorystycznymi. Wszystko jest muzyką, co najdobitniej pokazał nam J. Cage. Tylko czy jego ekscentryczne przedsięwzięcia nie przedstawiły już wszystkich filozoficznych aspektów istnienia dźwięku? A jeśli tak, to podążanie tą drogą musi mieć (i zdaje się właśnie tam docierać) swój koniec. Czas na zmierzenie się z afektownością miliona uczuć. W końcu muzyk to ktoś, kto niczego nie bierze na wiarę. Rok temu swoją polską premierę miał film „Inside Out”. Animacja w sposób dość oględny pokazująca system emocjonalny człowieka; aspekty psychologiczne sterujące naszymi zachowaniami. Osią filmu staje się „wnętrze” młodej dziewczynki, która buduje więzy rodzinne, przyjacielskie, poczucie własnej godności i wartości. Przez dłuższy czas stery jej rozwoju dzierży symbolizująca euforię, uśmiechnięta „żółta” dziewczynka, która stara się nie dopuszczać do władzy swoich współpracowników- gniewu, złości, zazdrości, smutku, melancholii. Długoby opowiadać o szczegółach tego fenomanelnego filmu- jednak tym co jest w nim najważniejsze to morał: Nie można zagłuszać negatywnych emocji, bo one są częścią nas. Okazuje się, że przecież w smutku, porażkach, znajdujemy poczucie bezpieczeństwa w gronie najbliżyszych i to kształtuje naszą osobowość bardziej niż tysiące zwycięstw i medali. Pozytywne myślenie i „keep smiling” bez całej palety odczuć, (które być może czasem są ogromnym balastem) zuboża nasz krajobraz egzystencjalny o sporo odcieni czerni, szarości, czerwieni i fioletów. Być może i o to, co było motorem twórczym największych kompozytorów. Warto zatem postawić tu dość odważną tezę, że to właśnie z tych powodów muzyka barokowa ma się dziś dobrze, nadzwyczaj dobrze! Dość powiedzieć, że termin „muzyka barokowa” nie wiąże się już tylko z dziełami Bacha Haendla i koncertami Vivaldiego. Zadziwiające, ale w naszym zasięgu są utwory Caldary, Zelenki, Merula, Frobergera, Castello. Coraz częściej wykonywane, coraz odważniej interpretowane, na nowo odczytywane. Muzyka barokowa próbowała poprzez figury retoryczne, afekty, przedstawić każdy rodzaj uczuć, w sposób jak najbardziej naturalny. Brak w niej romantycznego patosu czy klasycznej moralizatorskości. Są łzy czyste w siedmiu postaciach J. Downlanda. Libretta przerażająco realistyczne, w których trup ściele się gęsto. Medytacyjność i melancholia ziejąca wprost z nagich nut St.Colombe czy Gesualda. Wzburzenie kipiące z recytatywów Monteverdiego. Tęsknota, zagubienie, odrętwiały żal z kołysanki Meruli „Hor ch’e tempo di dormire”, którą Maria śpiewa trzyamając ciało Jezusa- ten zadziwiający utwór (oparty na ciągle powtarzanych dwóch nutach wiolonczeli) w niewytłumaczalny sposób koresponduje z Symfonią Pieśni Żałosnych H. M. Góreckiego. Ten sam temat- płacz kobiety po stracie dziecka- ten sam afekt- identyczny zamysł konstrukcyjny mimo 400 lat różnicy…Czyżby intuicyjnie pewne emocje, nieprzerwanie krążyły w naszych żyłach od zarania dziejów? To daje nadzieję na możliwość prawdziwego przeżycia muzyki dawnej. Nadzieję, która spełnia się na naszych oczach i uszach. Niedawno, na zakończenie tegorocznej Wratislavii Cantans J. E. Gardiner poprowadził wykonanie Pasji Mateuszowej Bacha. Ta zadziwiająca, poruszająca interpretacja jest mistrzowstwem dramatycznego odczuwania dzieła. Anglicy biorą sobie do serca kontrast tej Pasji w stosunku do jej siostrzenicy- Pasji Janowej- tam umiera Bóg, tu umiera człowiek. Partia Jezusa wykonana zostaje na wskroś emocjonalnie, ukazując nam niepewnego, rozchwianego człowieka, który błaga o oddalenie męki, przeznaczenia. To poruszenie w jego głosie wraz z akompaniamentem zespołu jeszcze dobitniej podkreśla obrazowość dzieła („uderz w Pasterza, a rozproszą się owce”- niezapomniane !). Znamy już wykonania Gardinera z ich zaskakująego przebiegu dramatycznego, jednak tym razem przechodzi on w interpretacji wszelkie możliwe granice. Nie pozwala nam oddychać, każąc odczuć napięcie płynące z treści czysto słownej dzieła. Ariosa łączą się z ariami, recytatywami i chorałami w długie płaszczyzny- operowe „sceny” – skazując odbiorcę na swą apodyktyczną wizję. Brak wyuczonych oddechów. Brak zwyczajowych cezur. Inne tempa niż dotychczas. Nasuwają mi się porównania z wykonaniem tego dzieła pod batutą Rene Jacobsa. Tam odnosi się wrażenie, że chór pełni funkcję prawdziwie antyczną- komentuje wydarzenia. Wzmocnienie efektu polichóralności, muzycznego stereo odkrywa na nowo możliwości tej starej weneckiej techniki kompozytorskiej. U Gardinera przeciwnie- już od piewszego, otwierającego ustępu- chór jest żywym świadkiem wydarzeń. Zdarzeń, które w sposób operowy ukazują recytatywy fenomenalnie potraktowane przez grupę basso continuo i ewangelistę. Te chwile w ciemnym ogrodzie- ściszony, powolny głos ewangelisty; pojedyncze dźwięki organów w rejestrze fletowym, w kontrze do „Potem wrócił do uczniów i rzekł do nich: «Śpicie jeszcze i odpoczywacie?”. No i ten zadziwiający kulminacyjny moment. Tuż po śmierci Jezusa. Po raz ostatni zwrotka chorału: „O Haupt voll blut” w zasakakującej harmonizacji- w wykonaniu z Wrocławia, w ściszonym śpiewie chóru bez orkiestry. Wszystko na minutę stanęło w miejscu. Cała akcja. Jak w filmie. Jak w życiu? Mam nieodparte wrażenie, że barok nie jest już muzeum i tylko modą. My tym żyjemy… co nie przestaje mnie zadziwiać.