Just be

Just be

Wdzięczność. Za zrozumienie. Za rozpalenie pasji. Za natchnienie. Za te wszystkie chwile, które całkiem przypadkiem odmieniły nasze życie. Tak, wdzięczność przepełnia każdego, kto choć raz doświadczył ludzkiego dobra. Tak po prostu. Mistycznie, energetycznie, ale bez tej całej bufonady, zdefiniowanej przez – „ja”, „moje”, „jam Ci to uczynił”. Gdyby zwyciężyło to okropne relatywizowanie, świat stałby się okropnym miejscem. Pomagalibyśmy drugiemu człowiekowi, tylko przez wzgląd na przyszły zysk. Liczyło by się tylko to w jakim świetle wypadamy, a nie to co dajemy, czym się dzielimy, bez względu na pozycję społeczną. Wdzięczność. Wdzięczność jest tak na prawdę emocją. Odruchem bezwarunkowym, odpowiedzią na cudowność, której doświadczamy nie ze względu na swoje zasługi, wyjątkowość czy wykształcenie, lecz pomimo niemocy i lęku jakimi jesteśmy przepełnieni  przez większą część naszego życia. Może zbyt często nie doceniamy tych wyjątkowych ludzi, chwil, które w ogromnym stopniu definiują naszą osobowość. To, że ktoś chce mnie wysłuchać, bez potrzeby oceniania, wykazywania błędów, czy nawet dawania prostych wskazówek, może na zawsze zmienić moje poczucie własnej wartości, bez potrzeby wydzierania jej za pomocą wymuszonych komplementów. Ktoś, kto pochyla się nade mną. Dostrzega moją obecność. Tylko to pozostaje w pamięci – gotowość i otwartość. Wdzięczność za sprawiedliwych i prawdziwych, którzy za nic mają sobie zmieniające się kanony obycia społecznego. Ot, podążają odważnie za wewnętrznym głosem, zdając sobie sprawę z tego, że tylko godząc się ze swoją niedoskonałością, jesteśmy w stanie dostrzec to, co kryje się pod powłokami przekonań. Obecność, umiejętność słuchania, gotowość do pomocy – to one definiują człowieczeństwo, stawiając humanitaryzm ponad zwierzęcą wolę walki, dominacji, przekabacenia towarzysza na swoją, „słuszną” stronę. Może nam wydać się to dziwne i iracjonalne, ale z postawy wyznawanej w życiu, wyłania się nasza osobowość twórcza. Z chęci szczerego obcowania z muzyką, dzielenia się nią z bliskimi powstają dzieła, które po latach uznajemny za wiekopomne. Wdzięczność Marticie, za jej Schumanna, którego w moim przypadku, nie sposób zgłębić bez jej porywczości, drapieżności, przenikliwości emocjonalnej. Poczucie spełnienia, wiecznego zawieszenia w czasie, zawdzięczam Ivo, i jego kuszącej wizji brahmsowskiego intermezza, w której znajduje się wszystko to, co o Bogu, człowieku, naturze, nie sposób wyrazić słowami. Wizja porównywalna jedynie z tymi krótkimi momentami szczęścia podczas długich, górskich wędrówek, gdy czujesz jedność z wszechświatem. Jacqueline za naturalność, pozwalającej unieść się wysoko, ponad to co wytłumaczalne. Cecylce za radość. Tą szczerą, włoską, niewyrachowaną emocjonalność. Marii, za Francka. Za to, że w jej frazowaniu jest prawdziwa poetyckość, nie wyliczona, nie wyczytana z mądrych poradników. Johnowi za Bacha. Za ożywienie tego marmurowego pomnika, któremu zbyt długo odmawiano przywileju wzruszania. Jacobsowi za Mozarta, za przejście z blichtru koloratur i pobłażliwości do prawdziwej dramatyczności, której przecież nie sposób wyrazić w prostych ramach analitycznego uszeregowania. Wdzięczność za odwagę wyjścia przed szereg. Za wolność słyszenia muzyki w wyjątkowy, niepowtarzalny sposób i za chęć dzielenia się nim z każdym, kto  potrafi przekroczyć próg przekonań. Świat bez indywidualizmu stał by się miejscem wegetacji niespełnionych samotników. Zniknęła by spontaniczność. Szczerość przykrył by kurz konwenansów. Pozostała by nam tylko artystyczna depresja. Owszem, badana, analizowana, rozkładana na czynniki pierwsze, ale wciąż depresja,  a więc stan niemocy. Stan w którym nie możemy przekazać żadnego dobra, gdyż sami potrzebujemy natychmiastowej pomocy. Wdzięczność jest rodzajem wspomnienia, w którym odnajdujemy drogę powrotu do źródła, a źródło to jest w nas samych. Żyjemy po to by czuć i doświadczać. Żyjemy po to by być, a nie  budować swoją markę…