Inside

Inside

Wszystko przyjmuje jakąś formę, choć jest częścią kosmicznej przestrzeni w której forma jako taka nie istnieje. Formę przyjmujemy po to by móc komunikować się z innymi stworzeniami. Nie dla potrzeby segregacji wszystkich możliwych wybryków jaźni, lecz dla ukazania czegoś, co choć w ułamku procenta zostanie zrozumiane przez współbraci. Ileż wspaniałych przepisów na życie wokół. Półki opustoszałych ostatnio księgarni uginają się od kolejnych tomów poradników „jak – gdzie – kiedy – z kim”. W dobie popularności amatorskiej psychologii, rynek przyjmuje wszystko co ma choćby cień analizy ludzkich zachowań. Dziwne. Jako homo sapiens zdobyliśmy księżyc, szukamy życia na marsie, zgłębiamy wszystko co wokół nas „zewnętrzne”, wciąż szukamy tajemnej alchemicznej wiedzy ukrytej teraz pod bardziej wzniosłym hologramem naukowości… a jednak. A jednak wciąż nie znamy ludzkiego umysłu. Nim próbujemy zgłębić wszystko co nas otacza, a jego samego rozgryźć nie możemy. Paradoks wiecznego badacza. Oczywiście wszystkie poważne, wartościowe poradniki „rozwoju duchowości” (jakkolwiek prześmiewczo by to nie brzmiało) każą nam zwrócić się ku własnemu wnętrzu i poszukiwać tam, gdzie według współczesnej filozofii – znajduje się każda odpowiedź. I oto pierwszy zawód. Pokolenia wychowane na paradygmacie „wiecznej pustki” implikującej konieczność zapełniania jej wszelką możliwą wiedzą, nagle mają zwrócić się ku temu, co od najmłodszych lat uważały za niedoskonałe, pragnące, wymagające wypełnienia treścią z zewnątrz. Coś kruchego, słabego, niestabilnego, coś co od młodości skazane było na banicje ma stać się podstawą egzystencji? Nie dziw, że z jednej książki zrodziło się tysiące bękartów piszących o tym samym, tylko w coraz prostszym, biznesowym języku. Dlaczego tak trudno zastosować tą prastarą, wschodnią dewizę w swoim codziennym życiu? Być może jest w tym pewna wina społecznego programowania, które od najmłodszych lat wpaja nam, że to co dobre znajduje się na zewnątrz, zaś nasze wewnętrzne Ja jest siedliskiem wszelkiego brudu, zła, egoizmu. Nie jest to jednak jedyny powód błądzenia po bezkresach tego jednego, oświeconego tekstu przepisanego po stokroć w rożnych dialektach. Prawdziwy adept duchowości rozumie jak wiele trzeba poświęcić przekonań i opinii by nauczyć się poszukiwać w sobie, nie na zewnątrz. Wbrew pozorom bowiem taka rada „instant” ze świata w którym szybko można zaradzić każdemu problemowi jest czymś przyjemniejszym, łatwiejszym. Ktoś zawsze nami pokieruje, odpowie, wytłumaczy. Ktoś później poniesie winę za błędne rozumowanie. My będziemy mogli pozostać dumnymi ofiarami systemu. My tylko wypełniamy polecenia. Lecz tu, znów wracamy do jednego z naszych pierwszych blogowych rozważań. Interpretacja rzeczywistości w tym interpretacja sztuki jest nierozerwalnie złączona z naszym poziomem świadomości, a więc z tym jak postrzegamy świat, jak „automatycznie” analizujemy różne gesty, wypowiedzi, zachowania. Idąc na łatwiznę stawania się realizatorem cudzej woli, a później błogosławionym męczennikiem, ofiarą „ich błędów”, pozbawiamy się możliwości doświadczania świata, w tym, przekraczania materialnej, przyziemnej granicy muzyki. Wznoszenie się w abstrakcyjnej przestrzeni dźwięków, bez potencjalnego katalogowania, analizowania odbywa się tylko w świecie wewnętrznym, subiektywnym, otwartym na brak formowania definicji opisującej każde zjawisko. Każdy duchowy nauczyciel, każdy awatar odsyła nas do poszukiwania, doświadczania w świadomej przestrzeni naszego wnętrza, w którym znajdują się wszystkie odpowiedzi, częstokroć nie skatalogowane w postaci słów, a tak zwanego „przeczucia”. Zbieranie wiedzy to tylko zewnętrzna fasada świadcząca o rozwoju. Jedynie doświadczanie, stawanie się doświadczanym pozwala otwierać kolejne przestrzenie głębokiego zrozumienia.