I Bach!

I Bach!

                   Zassany czas poszukiwacza. Czy dzwony biły wtedy podobnie? Jak miała się równomierność zdarzeń w czasoprzestrzeni do nieregulowanego rytmu pracy serca. Tkwili w nieświadomości i z niej wyprowadzali swoje postępowe teorie. Czy miara mogła być rzeczywiście tak równa, podobna naszemu pedantycznemu uporządkowaniu? Odczytywanie starych pism w nowej odsłonie. W przepisie miała by tkwić obietnica sukcesu. Czy ozdobniki od góry i jaką artykulacją – na to wszystko odpowie wikipedia. Krótko i bezboleśnie. Tak żeby nie marnować czasu. Takie przedziwne towarzystwo. Martwe pomniki cieszące oczy. Gdyby w ferworze walki, w jakiejś wzniosłej epifanii móc pojąć sztukę gestu. Barokową uczuciowość, skrytą pod zakurzonymi traktatami. Nie byłoby w tym nic dziwnego. Ot mały krok dla człowieka, wielki dla ludzkości. Religijna poezja przełomu XVII i XVIII wieku przysparza zakłopotania twardej muzykologicznej opcji – tak tak – nie nie – zero jedynkowej percepcji sztuki złotego wieku. Taki Angelus Sibelius na przykład w „Świętej uciesze duszy” zwraca się do Chrystusa słowami… erotyków:

„Kiedy wreszcie czas nadejdzie, że oglądać tutaj będę, Kochanego Jezu Chrysta, Wielką miłość mego życia? Jeśli zaraz nie przybędziesz, Ty co życiem moim jesteś, to od tej miłosnej żądzy, Szczeźnie duch mój utrapiony. Przybądź przeto do mnie skoro, Bym się radowała Tobą, Weź w ramiona mnie co siły, Które dla mnie się skrwawiły. Podaj mi swe ustka słodkie, Jako twojej znak miłości, Przytul mnie do swojej piersi, Co mi szczęście da na wieki.”

                   I jak raz sprzeczność rośnie w człowieku. Bo czy godzi się rozdzielać sztuki, dziedziny życia omawianego czasu? Czy bicie dzwonu wtedy należałoby rozpatrywać osobno jako zjawisko fizyczne? Czyli też „Ekstaza św. Teresy” to tylko przejaw plastyczności zmysłów? Na czym zatem miała by polegać owa słynna pragmatyczność sztuki dźwięków przełomu XVII i XVIII wieku? Biedna muza, co dla zdrowej perspektywy ciągłego rozwoju, zamknięta została w piramidzie wzrostu do „romantyzmu” (jeszcze nie, jeszcze nie, już prawie – teraz! – znów nie…). Dramatyczny przejaw periodyzacji. A co z zasadą decorum? Czyżby w muzyce w jakiś niewytłumaczalny sposób rządziły inne prawa stylistyczne epoki? Jeżeli stan powiększania zasobów dzieł w historii muzyki miałby przetrwać w kolejnych pokoleniach, nie ma innego sposobu jak ożywić te wszystkie posągi i przekuć -nie można było wtedy- na co to znaczy dla egzystencji dzisiaj. Bo powiedzieć, że Bach jest aktualny także i dziś to nie powiedzieć nic. Poszukiwanie sensu, treści to poszerzanie paradygmatu naukowego o doświadczenie, przeżycie. Pojednanie sfer – duchowej, cielesnej i rozumowej. Bo bądź co bądź naukowiec tym różni się od artysty, że ten pierwszy komunikuje, a drugi przekazuje, pozostawiając zawsze drzwi otwarte. Niby to oczywiste, ale na cóż nam -w dobie nagrań- kolejnych pięćset wykonań Preludium i fugi e-moll Bacha? Dla zaświadczenia o jego geniuszu? Zbytek łaski panowie – Bach wielkim kompozytorem był, jeśli nie mamy nic więcej do powiedzenia – zostawmy chłopa w spokoju i to wiecznym!