House or Home

House or Home

„A Bóg widział, że wszystko co stworzył było bardzo dobre.” W przeważającej części, czas przedświąteczny łączy się z dopinaniem wszystkich zaległych spraw na ostatni guzik. Długo wstrzymywane urazy, kłębią się w nas niczym burzowe chmury, by ulec przed nadchodzącym wigilijnym wyżem. Śpieszymy jednak wszyscy, by w ten wyjątkowy czas, wszystko co stworzymy było „bardzo dobre”. W historii świąt, teoretycznie odnajdujemy styranego ducha, który walczy w nas z codziennym wyparciem. „Duszę się miewa” powiada Szymborska, i jak chciałby nie jeden hollywodzki producent, powinno się ją miewać choćby w święta. Jak nadrobić stracony czas w trzy dni? To co niewykonalne, zawsze wydaje się realne w przeddzień świąt. O co nas pyta muzyka w święto światła? Dokąd nas odsyła? Myliłby się ten, kto nie wierzy w metafizyczną siłę muzyki. Bo choć na codzień bywa zapomniana, traktowana jak przysłowiowy banał, to w ten wyjątkowy czas staje w miejscu centralnym, łagodząc obyczaje zgodnie z informacją na ulotce. Bo choć różnie wierzymy to wspólnie śpiewamy. Bo choć nienawidzimy różniąc się w tym pięknie, to kochamy w podobnym mianowniku. Możnaby pokusić się o stwierdzenie, że zgodnie z teorią Scrutona, w muzyce na święta wszyscy przechodzimy od dźwięku do tonu, intuicyjnie rozumiejąc przekaz tego co proste, i tą swą prostotą silne, świecące, oddziaływujące najmocniej. Tylko istoty obdarzone wyobraźnią mogą odczytywać w dźwiękach to co czyni je muzyką. W czym więc tkwi zagadka. W kwestii wyobraźni nie różnimy się przecież wcale pięknie lecz drastycznie, brutalnie, odzierając z szacunku tych, którzy w swoich imaginacjach wykraczają poza granice naszego bezpiecznego buforu. To pewnie kwestia wspomnień, których nie wymarze z nas żadna ideologia. Wigilia to wigilia. „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką”. Może wszystkie świąteczne kantyczki narodziły się w blasku tej wielkiej światłości, zapominając na chwilę o kunszcie, formie, stylu i wszelkich twórczych niezbędnikach? Tajemnica równie wielka jak słowo wcielone, które wśród nas zamieszkało. Ingarden twierdzi, że przekraczanie granic zwierzęcości jest częścią naszej istoty, bez której staczamy się w naszą śmiertelność. Tworzenie jest wyrazem buntu wobec otaczającej rzeczywistości. A co jeśli kształtowanie Piękna jest wyrazem uwielbienia? Podyktowanym z innej rzeczywistości, której nie potrafimy opisać, poznać, zmierzyć, obliczyć? Czy w tym tkwi siła muzyki? To co stwarzamy często jest obrazem świata idealnego, którego ludzkie oko lub ucho w prostym rozrachunku nie dostrzega. Niewytłumaczalność jest podstawą istnienia dzieł sztuki, wszechświata. W tym że nie wiemy, choć być może podskórnie czujemy tkwi najgłębszy sens egzystencji. W gęście pokory nie odpowiemy dziś na pytanie o co nas pyta muzyka w święto światła. Być może nie pyta nas o nic, będąc cichą towarzyszką naszych przeżyć. Czeka w spokoju na naszą atencję i miłość, bez których staje się starym, zakurzonym obrazem. Nie daje się wykorzystywać do niecnych celów, niepokornie wykrzywiając się pod pręgieżem dyktatury. O tajemnicy muzyki doskonale opowiada Andrzej Wajda w filmie „Dyrygent”, gdzie w finałowej scenie, ustami młodej Krystyny Jandy tłumaczy nam, na czym polega misterium: „Ty byłeś zazdrosny o muzykę. O to, że Ci którzy potrafią ją kochać mogą być wolni. A Ty nie potrafisz. Dla Ciebie muzyka nigdy nie była celem. Była środkiem do nie wiem czego – pozycji, władzy, stanowiska, sławy. To nawet nie jest twoja wina, tak Cię ukształtowano […] Bo Ci którzy nie kochają tego co robią nie są wolni. Nie stanowią zagrożenia, bo są zależni od zewnętrznych spraw – recenzji, uznania władz, krytyki, stanowiska, pieniędzy. Można Cię kupić i sprzedać…”