06 Lis Eye
Niczego nigdy nie postanowił. Zatrzymał się w krysztale ekstremalnych wyzwań wykrztuśnych, za którymi zionęła przepaść dystyngowanych gestów decyzyjności bezspornej. Przestrzeń. Dal. Konkretyzacja. Trzy filary intelektualizmu postępowego. Możliwość bezbolesnej tranzycji. Kategoryzacje, interdyscyplinarność – innymi słowy niespełnienie. W dali dostrzegał eksperymentalne idee, którym nigdy nie odmawiał animuszu. Bo i brawura, buta i delikatność skromności nigdy nie były mu obce kulturowo. Oko którym patrzył. Oko którym patrzył na świat stawało się katalizatorem boskości. Stąd ta dychotomia. Stąd ten pluralizm etymologiczny. Bo oko oku nierówne. Może to kwestia koloru? Czarnoocy, niebieskoocy, piwnoocy, zielonoocy…. Oko filtruje patrzącym perspektywę. Patrząc, nie zauważa na wszelki wypadek. Gdy mu tylko pozwolić nie widzi. Spogląda bezwiednie w dal przeżyć wewnętrznych, posiłkując się tylko topografią przystankową, z której wysnuwa swe najdziwniejsze koncepcje paraegzystencji. Termometr obecności niewskazanej, zbyt zanurzonej w niepewności spostrzegania, konieczności rozstrzygania, powątpiewania, akceptowania ogromu wrażliwości niewyrażalnej ekstrawertycznie, a zamrożonej, uśpionej gdzieś pod powierzchnią smartyzmu. Dar to czy przekleństwo gdy w spostrzeżeniu dostrzega się więcej znaków, a z nich równorzędnie płynących niepewności pulsometrycznych? Oko nie jest pewne. Na wszelki wypadek, nie wybiega za nadto, posiłkując się dla równowagi, intencjonalną, zdrową dawką wyobraźni. Przejrzeć na oczy, to przecież stanąć w ogromie swej bezradności – nagim wobec pokoleń, lat minionych, milionów egzystencji przebrzmiałych dla któregoś z kolei wiecznego z martwych powstania. Imaginarium nadsensu.
Mark nigdy świadomie nie postanowił, że zdarzenia, zjawiska przyrody – zarówno jej piękno jak i przerażający ogrom brutalności; zachowania ludzkie, bezwiednie rzucone na wiatr pobłażliwe spojrzenia, jakaś fraza, kolor, gest – poruszać go będą bardziej niż otaczających współbraci. Ba! Był przekonany, że jego świat jest światem jedynym, że tak należy reagować na melodię, harmonię, że tak należy przeżywać domową błahostkę, że istnieć to znaczy nic innego jak – chłonąć. Nie przyjmował poziomowego ukształtowania różnorodnych programów świadomości. Tego, że w świecie dwuwymiarowym, trójwymiarowość nie tyle jest anomalią, co po prostu – nie istnieje. Spierał się z prześwitami racjonalizmu, za którymi już tylko przestrzeń niezrozumienia dzieliła go od potencjalnego nowego otwarcia. Marzenia wszystkich coachów świata. Wiecznego nowego otwarcia, świeżości, w której posunięcia układają się jak w mistrzowskiej partii szachów. A jednak oko go zawiodło. Może nie dosłownie, że jakoby zrobiło coś złego. Nie. Raczej zawiodło go w świat nadwrażliwców, którym tak trudno wytłumaczyć błahą naturę egzaltacji. Nie miarowa to struktura, inna niż wszystkie znane Markowi wcześniej światy. Niczym karkołomnie składana plątanina zamyśleń w kompromisowym ujęciu poradnikowym na każdy dzień roku. Była to kraina zupełnie nie znana, obca człowiekowi bądź co bądź wykształconemu, inteligentnemu, można by powiedzieć… „obytemu” jakim był Mark przed tajemniczym ocznym zawiedzeniu.
Mark został obdarowany spojrzeniem, które go przerażało, przerastało jego możliwości percepcji. Nie znał tego świata zaoferowanego mu przez rewelacyjnego (jak psiali) reżysera. Wyobcowany – tak mógłby poczuć się, gdyby spostrzegał i w pełni akceptował intuicyjne, instynktowne istnienie we wszechświecie. Nie była to jednak dla niego czysta abstrakcja. To nowe zapatrywanie otworzyło pewną zapomnianą przestrzeń o której Mark, człowiek skąd inąd nobliwy – nigdy nie myślał. Studnia pytań. Tak zatytułowałby rozdział w książce, której nigdy nie napisze. Bo i nie to jest celem długowzrocznej wyprawy sentymentalnej. Tu chodzi o coś większego, szerszego. Coś co swym zasięgiem obejmuje cały system wierzeń Marka, a w przyszłości także tych, z którymi będzie się kontaktował.
Sztuka jest soczewką, przez którą patrzymy na świat oczami innych ludzi. Wnikamy w to co dla nas ukryte, odkrywamy nieprzeniknione, ośmielamy się zajrzeć tam, gdzie nagromadziło się tak wiele lęków. Sztuka, powstając przecież z wewnętrznego, niewytłumaczalnego imperatywu twórcy, imperatywu wzmagającego w artyście chęć przeistaczania świata, powstaje także po to, by ratować innych. Napisałbyś ubogacać? Możliwe, jednak gdyby jedynie zasada decorum uzasadniała aktywność twórczą, to w czasach pandemii sztuka byłaby rzeczywiście zgubiona.
Kolejne odgrodzenie się od wspólnej egzystencji, brak interakcji, wzajemnego uczenia się, inspirowania nie wróży dobrze na przyszłość. W kapitalizmie sztuka – jest po prostu droższą, „wyrafinowaną” rozrywką, z której rezygnuje się w trudnych czasach. A przecież to zupełne przeciwieństwo sensu istnienia rasy ludzkiej, która dla zasady świat zmienia po coś, zagląda głębiej w jakimś nieokreślonym celu, z jakimś niewytłumaczalnym przeczuciem, że pod pokrywą pozornej widoczności znajduje się odpowiedź, lub przynajmniej wskazówka wieczności.
Bez „oka sztuki” pozostaje tylko bezwględna statystyka i oczekiwanie na nicość. Daj „żyć kulturze”. Żyj kulturą.