Etos

Etos

Etos domu i rodziny. Wypielęgnowany, utrwalony, niekwestionowany. Etos wartości, spójnego spojrzenia na świat. Dom, który miał być oazą, ostoją dobrych myśli, bezpieczną przystanią w której odlatują wszystkie lęki i niepewności, przystanią w której napełniamy się odwagą i zrozumieniem. Z etosami zawsze jest problem. Trudno je reformować, jeszcze trudniej się z nimi rozstać, a sentymentalne przywiązanie nie pozwala odpuścić ani jednej dziesiątej tego w co wierzymy, lub do czego zostaliśmy przystosowani by wierzyć. Jakiś czas temu w jednym z wywiadów poruszyłem kwestię tradycji i tego jak ona polaryzuje nasze czyste spojrzenie na świat, sztukę, drugiego człowieka. Zastanawiałem się nad tym czemu przede wszystkim uczymy tradycji, nie wchodząc w esencję, w sedno. Dlaczego przedkładamy podział na różne spojrzenia, wprowadzając, ba! ucząc według nas najlepszej hierarchii – to jest dobre, tamto podejrzane, a to po prostu złe. Zatruwamy swoje najbliższe otoczenie ideą spójności narodowej, w której nie ma miejsca na zmierzenie się z prawdziwymi problemami, na poznanie drugiego człowieka. Ciekawe czy i dziś ks. Tischner napisałby z całym przekonaniem, iż „dom to jednak dom – tutaj każdy może czuć się sobą u siebie…”. Percepcja zakłada, że wszyscy wokół patrzą, myślą, czują dokładnie tak jak my i… że dlatego jesteśmy rodziną. Czyli wszystko co według naszego przekonania jest czyimś błędem lub złem uznawane jest za celowe działanie, bo zawsze musi istnieć ktoś „zły” kto ma na celu zniszczenie nas, zniszczenie świata. Pewnie jest to wynik podświadomego projektowania, które przecież i w lekturach szkolnych, bajkach a i w mniej ambitnym kinie dzieli bohaterów na czarne i białe charaktery wplątując nas w odwieczną grę przeciwieństw. Jednym z najbardziej zadziwiających odkryć płynących np. z oglądania swego czasu bardzo popularnego „House of Cards” jest złapanie się po kilku odcinkach na tym… że tak bardzo zaprzyjaźniliśmy się z głównym bohaterem, iż jesteśmy w stanie przymknąć oko na morderstwo które popełnia by nie stracić stanowiska, przymykamy oko na nieludzkie traktowanie podwładnych, na przerażający związek z Clair. Czyż nie w podobny sposób rodzą się „nasze przekonania”, których często nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć? Przekonania, których bronimy jak niepodległości, choć zbyt często są one tylko wynikiem przejściowej mody, gustu tłumów. Przekonania, które już od dnia narodzin są skalibrowane przez społeczeństwo, kulturę i tradycję w której się nagle pojawiamy. Stworzeni. Stworzeni nie do obrony czegoś czym nasiąknęliśmy, lecz do rozwoju duchowego, sensownego zgłębiania rzeczywistości. Gdy bronimy dość wypatrzonych przekonań stylistycznych, wykonawczych, które pragniemy ponadto dyktować wszystkim, którzy z jakiś konkretnych lub bardziej rozmytych, intuicyjnych przyczyn chcą w muzyce słyszeć, widzieć, czuć coś innego, być może wyższego niż zwykła realizacja wskazówek, wówczas zawsze stawiamy siebie w opozycji do kogoś, do czegoś. Projektowanie przekonań wraz z ich przeciwieństwami zawsze każe nam bronić tego czemu służyliśmy przez lata. A jednak! A jednak właśnie uzupełnianie się, otwarcie na różne nurty, próba zrozumienia, przekroczenia swoich gnuśnych, dziecinnych opinii w celu usłyszenia prawdy wygłaszanej z zupełnie innej perspektywy, przez kogoś o innej wrażliwości pozwala nam tworzyć kolektyw zwany społeczeństwem. Kolektyw oparty na szacunku i przekonaniu, że przecież każdy chce i w swoim przekonaniu służy prawdzie, a nie uparcie dąży do zagłady. Gdy odmawiamy współbratu czystość intencji, nie pozostaje nam nic innego jak walczyć w obronie skrzywionego etosu. „Dom to jednak dom”. Pozwólmy czuć się tu każdemu jak u siebie!