Esencje

Esencje

„Przeróżne formy sztuki możnaby porównywać z pewnego rodzaju czarem, którego rozmaite formułki mają na celu wywołanie w magicznym kole, tych uczuć i namiętności, których drżenia artysta chciałby uczynić do pewnego stopnia dotykalnemi, słyszalnemi i widzialnemi. Właściwością genjuszu jest wynajdywanie form nowych dla odmalowania uczuć, niewidzianych jeszcze w zaczarowanem kole. W muzyce, podobnie jak w architekturze, wrażenie związane jest ze wzruszeniem bezpośrednio, bez rozumowania i myśli, poezji, sztuki dramatycznej, które wymagają przedewszystkiem znajomości i zrozumienia przedmiotu, ujęcia go intelektem, zanim się stanie własnością serca.”

Franciszek Liszt

Quinta essentia. Serce, dusza przedmiotu. Atrybuty dzięki którym dzieło staje się sztuką. Niezbędne, choć w racjonalnym – zadaniowym podejściu do tematu, spychane do płaszczyzny czysto estetycznej. Niestety, dzieło , które traci swą „esencję”, traci także barwę, życie. Cytowany tekst Franciszka Liszta pochodzi z jego książki o Chopinie (1852), napisanej w na wskroś romantycznym duchu („O słodki, harmonijny genjuszu Chopina!”), wywiedzionym z Kantowskiej koncepcji geniuszu. Oczywiście, Liszt patrzy na fenomen polskiego kompozytora z perspektywy muzyka, erudyty, „ideowca”- nie stroniąc od własnych wizji odbierania sztuki i świata. Dla nas, jego słowa są żywym świadectwem, przypomnieniem tego, co jeszcze do nie dawna było „naturą” muzyki. Wiek XIX przypisuje muzyce cechy szczególne, bez których żadna, najbardziej nawet kunsztowna kaskada dźwięków staje się czczą gadaniną. Johanes Brahms zwykł mawiać, że dobry muzyk nie spędza całego dnia przy instrumencie, lecz równoważy swą pracę; znajdując czas na czytanie literatury, kontakt z naturą. Idiomatyczna cecha romantyków- potrzeba inspiracji. Emocjonalnej, historycznej, muzycznej, politycznej… Tego wszystkiego co sprawia, że muzyka jest o czymś, a nie obok czegoś. O sensualności artystycznych prezentacji twórców XIX- sto wiecznych dowiadujemy się z licznych podań (recenzji). I tak o Chopinie czytamy, iż „jest i pozostanie najśmielszym i najwznioślejszym poetą naszych czasów” (R. Schumann), czy: „Szekspirem, Byronem i Mickiewiczem fortepianistów” (Antoni Woykowski). Niezmiernie bogate są także opisy wieczorów improwizowanych (muzycznych i poetyckich). Ach, jakie emocje musiały wywoływać improwizacje Mickiewicza (nigdy nie zapisane), że doczekały się takich opisów: „Adam zawołał na Frejenda, aby zagrał nutę Filona, którą zawsze lubił najbardziej. Stanął pośrodku i zaczął improwizować balladę. Treść i forma pełne były prostoty. Poeta opowiadał z początku, a raczej nucił spokojnie, ale twarz jego przeobraziła się nagle; głos nabrał dziwnej rozciągłości i mocy, przy śpiewie strof ostatnich. A to podniesienie twarzy i głosu tak dziwnie podziałało na wszystkich, iż przez pięć minut trwało ogólne milczenie, aż na koniec wrażenie podziwu wybuchło nie oklaskami, ale rozrzewnieniem ogólnym”. Quinta esentia. Uduchowienie. Jak ją odnaleźć we współczesnym odkrywaniu muzyki romantycznej? Unikając wymyślnego układania fraz, podyktowanego estetycznymi prawidłami postmodernizmu? Może zacząć od czytania Goethego- choćby „Fausta” (na bazie którego powstał tuzin utworów romantycznych) czy „Cierpień Młodego Wertera” (uosobienie romantycznego idealisty). Może powrócić do nagrań sprzed lat? Jakim zdziwieniem było dla mnie natknięcie się na nagrania Chopina zarejestrowane przez Paderewskiego na rolkach papierowych Welte- Mignon w 1906 roku- czyli 20 lat po śmierci F. Liszta ! Jak wiele w nich swobody, improwizacyjności, gry „poza czasem”. Właśnie ten najważniejszy atrybut romantyzmu- rubato- staje się dziś największym problemem. Ciekawe, że oddalając się coraz bardziej od czasów romantyzmu; stajemy się bardziej sceptyczni, nieufni wobec intuicji muzycznej, o której poczytać możemy w przytoczonym cytacie F. Liszta- „W muzyce, podobnie jak w architekturze, wrażenie związane jest ze wzruszeniem bezpośrednio, bez rozumowania i myśli…”. Idźmy dalej tropem nagrań. Otrzymałem kiedyś niesamowity box z nagraniami utworów Liszta (głównie fortepianowych, choć nie brakło tam i monumentalnej Symfonii Faustowskiej). Pierwsze wrażenia- zdecydowanie sceptyczne. Jak to możliwe, że moi przyjaciele nie wiedzą, że nie cierpię składanek? Noi te nagrania z lat 50 XX wieku… (matko, może zbyt często pod naporem pierwszego wrażenia odrzucam zrazu wszystko co nie leży w kręgu mojej estetyki?!) Nagrania okazały się na tyle odkrywcze, że stały się polem do głębszych przemyśleń. To naturalne rubato! Niemożliwe stało się namacalne. Nie idealne operowanie czasem, a naturalna narracja, w której odbija się duch czasów minionych. Cała ta poetyckość, o której ostatnio pozostaje nam tylko czytać w naukowych opisach. Napięcie budowane poza metronomiczną bezwzględnością; inspirowane życiowym doświadczeniem. Czas bezwzględny zostaje ujarzmiony. Istnieje tylko ta jedna muzyczna chwila. Dziś, szukając esencji, wbrew ideologii ciągłego rozwoju świata, musimy wrzucić „całą wstecz” i szukać tam gdzie cywilizacji wciaż nie ma, lub znajdować w sobie to co mocno uśpione pod ilością „lików”… Na koniec spójrzmy jeszcze raz na książkę Liszta. Nie zaczynają jej słowa: „Fryderyk Chopin urodził się 1 marca 1810 roku w Żelazowej Woli” lecz „O słodki, harmonijny genjuszu Chopina!”. Może to najbardziej charakterystyczna różnica dzieląca nas i świat sprzed 200 lat. Pora by potrzeba wiedzy, szła w parze z empiryzmem, wówczas zbliżymy się do quinta essentia. Ożywimy to co skostniałe.