Do ***

Do ***

„Jestem jak człowiek, który nie żył od tego czasu, a teraz zmartwychwstaje. I zmartwychwstając, odnajduję wszystkie uczucia mojego byłego życia, równie młode, równie palące…” /H. Berlioz/

Mam w sobie potencjał. Potencjał człowieka bezdomnego. Krążownika po bezkresach idei i ich nietuzinkowych zastosowań. Postać bierną i nadczynną we wsobności istoty nieposkromionej. Niebacznego podróżnika do krainy stworzeń „ubocznych” (patrz tu: niewidocznie egzystujących na uboczu społecznego animuszu dzienno-nocnego). Kogoś transparentnie niezauważalnego, mijanego. Wyrzutka. Osoby ogołoconej z lęków, pragnień, dostępu „do”; uległości społecznej, pretensjonalności. Potencjał jednostki wyrzuconej poza obręb gadatliwych rozumów. Mam w sobie potencjał. Potencjał człowieka. Osobowości niesprecyzowanej, niewyznaczalnej, nie posiadającej swojego A i Z. Materię definiującą i błogą dezinformację pobudzającą tajemniczość duchowości. Istoty władczej z urodzenia. Tej czyniącej sobie poddanych i przestrzeń poddaną z niczego. Mam w sobie. Człowieka. Godność samoistną według Biblii każdego z wyznań. Niezbywalne prawo. Mam. Człowieka. Mam.

Bezdomność ideologiczna to bezpretensjonalne otwarcie oczu na świat w okrągłości przy jednoczesnym, skandalicznym, natychmiastowym zamknięciu oczu na świat w płaszczyznach przynależności do wybranych praw człowieczeństwa. Bo i prawa bywają nieprzystawalne. Łatwo przyswajalne, jeszcze łatwiej i przyjemniej zastępowalne. Ekstrawagancją byłoby twierdzić, że ideowa bezdomność jest luksusem, a jednak, ma ona pewne zadatki na miano współczynnika wyjątkowości. Bo i łatwiej przetrwać, a i żyje się jakby pełniej, jakby świadomiej, mimo wykluczenia pewnej problematyczności wszechobecnych tarć i starć. Potencjał bezdomności, to założenie pewnej wyjątkowej dewizy życiowej – ultraprawa o zmienności świata zewnętrznego, a może przede wszystkim o wielokształtności świata wewnętrznego – tego stopniowo gubionego, ostudzanego od dzieciństwa termometru wyznaczającego niewytłumaczalną konieczność istnienia.

Gdyby tak tylko utrzymać tą chwilę. Bezgraniczną miłość dla masy przepływających wątpliwości. Gdyby tak raz na zawsze uchwycić się tej wyjątkowości. Bezpiecznie odczuwać odmienność tego samego przeżycia. Zmartwychwstawać do życia emocji nieokrzesanych, tlących się pod pręgierzem racjonalizacji. Odnajdywać tylko. Osobowo. Czule spoglądać na to wsobne odczytywanie, uśmiechać się do cudnej naiwności – wierzyć swoim naturalnym filtrom. Nie, to musi być bezdomność! Tak bezczelnie niweczyć czas i jego przeznaczenie, tak aspołecznie wędrować w rozbieganym tłumie, tak antygrawitacyjnie unosić się w trwaniu. Niby prawo wyboru, niby wolność, a jednak skuta uwarunkowaniami epoki, staje się w rękach bezdomnego potencjału bosko-człowieczą materią egzystencjalną – połacią doświadczeń, nieprzeniknionych przeistoczeń i fenomenalizacji.

Mam w sobie potencjał. Spłodzony, upupiony, utopiony w komercjalizacji. Mam w sobie. Wewnętrzną, przejawialną moc opisywania świata idei ludzkiej. Mam. Człowieka. W sobie.