diventato

diventato

„Ale zaraz potem, gdy wydobywał z instrumentu dźwięki archaicznych utworów, twarz jego wyrażała samą miękkość, rozmarzenie, oderwanie od spraw ziemskich, jak gdyby dostrzegał bezpośrednio działającą ostateczną konieczność wszelkiego stawania się, a spojrzenie spoczywało w dali… Owo spojrzenie muzyka, na pozór mętne i bez wyrazu, gdyż przebywa w państwie logiki głębszej, czystszej i doskonalszej aniżeli nasze słowami wyrażalne pojęcia i myśli.” /T. Mann, „Buddenbrookowie”/

Stawanie się. Zdarzenie powszechnie raczej prozaiczne, niezauważalne. „Stawanie się” to moment niepewności. Przeciwieństwo wydajności, nadprodukcji, efektywności. Przeciwległy biegun dzieła, a w zasadzie moment właściwy jego egzystencji – zakończenie to zmierzch. „Stawać się” – sugeruje powolność, stopniowość zdarzenia. Stawanie się, można by intuicyjnie skojarzyć z cierpliwą obserwacją, gdyż coś się staje czymś, zanim jeszcze uzyska status akceptowalnego, koniecznego, dobrego. To proces, wymagający ustawicznego zanurzenia i cierpliwości, może także i wdzięczności za każde doświadczenie, które w obserwacji „stawania się” przyjmuje znamię niuansu.

W sztuce, obserwacja procesu „stwarzania”, „stawania się” dzieła, to najdonioślejszy moment artystycznego kreowania rzeczywistości. W pewnej przekorności moment ten jest niezwykle trudny, bowiem w przeciwieństwie do paradygmatu celowości, dążenia do pewnych założeń, możemy jedynie przystanąć i obserwować jak to, o co z takim pietyzmem się troszczyliśmy w zamyśle, właściwie powstaje, rodzi się na naszych oczach. „Stawanie się” dźwięku to wielopłaszczyznowe narastanie, przekazywanie oraz odbieranie zawartych w nim treści. Można by zatem założyć słuszną hipotezę, że muzyk – wykonawca to wewnętrzny obserwator, wywołujący owe pierwotne kompozytorskie emocje w sobie, następnie prezentując je zebranej publiczności, przybierając tym samym właściwą sytuacji pozycję „kreatora”. Innego nie widać. Kompozytor w domyśle. Za „stawanie się” dzieła odpowiadać może ktoś inny, niż jego pierwotny twórca. I tym fenomenem różni się świat brzmień od świata obrazu, w którym dzieło w procesie pierwotnej kreacji otrzymuje ostateczny kształt, formę, ekspresję, przekaz. To dość zabawne, gdy zdamy sobie sprawę, że w kuluarach istnieje Beethoven Marthy i Beethoven Zimmermanna – jakby bez tego drugiego organizmu, drugiego, żywego, emocjonalnego członu, dzieło nie było pełne, jakby istniało tylko w prototypie, lub w „pomniejszych”, akademickich, rozmytych, ostrożnych Beethovenach, które nie mają owego kosmicznego rażenia.

Co zatem dzieje się ze swoistą reinkarnacją dzieła, którą niewątpliwie jest jego ponowne odczytanie? Naiwnością byłoby realnie sądzić, że jesteśmy w stanie zbliżyć się do pierwowzoru. Jeżeli z resztą naszą intencją jako artystów, jest dogłębne poruszanie duszy człowieka to wówczas chęć poszukiwania pozornej autentyczności wydać się musi miałka. Gdy zatem cytowany na początku Pan Puhfl – organista Kościoła Panny Maryi – bohater Mannowskiej, fenomenalnej powieści, zasiada do fisharmonii, by wykonać swe ulubione fragmenty z twórczości Palestriny, to wówczas nie poszukuje owego archaicznego świata, lecz pewnej emocjonalnej wartości jaką owa muzyka z sobą niesie. Zapewne, w dużej mierze – wartości obcych człowiekowi renesansowemu. Pan Puhfl, jako dziecko swej epoki widzi w sztuce dawnej harmonię sfer, miękkość, odwieczność, nadprzyrodzoność egzystencji – a więc coś, co jest zdecydowanie ponad starokościelną polifonią. Ba! organista Panny Maryi stawia ją w kontrze do awangardy swych czasów, a więc przede wszystkim do znienawidzonego Wagnera, z którego sztuką według Pana Puhfla nadchodzi zniszczenie i upadek ludzkiej moralności. Tak naprawdę, wykorzystuje on zatem Palestrinę by poprzez kontrast, wzbudzić w swym odbiorcy chęć poszukiwania ascezy, boskiej harmonii, oczyszczenia. Podświadomie zatem, sztuka staje się tu pretekstem to kontestowania nowoczesności, świata niezrozumiałego, w którym musimy choć w pewnej mierze trwać. Reinkarnować dzieło zatem, to prezentować je w pewnym kontekście, to odnajdywać w nim emocje zrozumiałe, choć może zapomniane przez słuchacza. Tu także, „stawanie się” może być w pełni autentyczne, może stwarzać wrażenie swobodnej, czułej wypowiedzi, w której dobro odbiorcy owej muzyki stawiane jest na najwyższym miejscu.

Stawać się – to zadanie wiecznie niedokończone. Zupełnie jak idea tworzenia muzyki….