Die schwarze tod

Die schwarze tod

„Gdy świat staje się potworny i popełnia zbrodnie, którym nie mogę zapobiec, wysuwam twierdzenie, że gdzieś poza tym światem jest jeszcze inny, że są światy ludzkie, twórcze, które możemy przeciwstawiać siłom nieludzkim i niszczycielskim. Tylko ta myśl pozwala mi zachować równowagę.” /A. Nin, 1938/

Kronika doświadczeń ludzkości. Istnieje taki zbiór sztuki dźwięków, stanowiący przejmujący opis egzystencji w czasach zarazy – czasach niepewnych, czasach trudnych w racjonalnym rozrachunku programowości. A myśmy myśleli, że wszystko to już za nami, że co najwyżej możemy prowadzić rozważania czysto estetyczne nad znaczeniowością konkretnego dzieła. Nowe spojrzenie – głębsze spojrzenie na pozostawione, zaszyfrowane emocjonalne doświadczenie, które dotąd było nam nie znane. Bo czymże jest rozumowe przeanalizowanie sytuacji w stosunku do współuczestniczenia w zdarzeniu prawdziwie kryzysowym. Skroplona egzystencja jednostki w obliczu niezrozumiałego cierpienia – to prawdziwie przerażające pytanie uniesione w eter wieczności. Różne sposoby doświadczania tego zadziwiająco, chwilowo nieznanego, nieprzyjaznego świata. Los chciał, że jakiś czas temu zabrałem się za lekturę „Dekameronu” Boccacia, zainspirowany późnymi madrygałami Monteverdiego, który wykorzystał wybrane fragmenty poezji z tego zadziwiającego utworu literackiego. Gdy zaczynałem lekturę, była to historia dla mnie obca, odległa – zaraza w XIV wieku – coś trudnego do wyobrażenia, coś raczej zawartego w świecie legend. Niemniej kanwa usnuta po mistrzowsku – najpierw drastyczny opis cierpiącego miasta, brawurowa ucieczka sióstr z zakonu, izolacja w wiejskiej posiadłości i… kreatywny sposób na spędzenie czasu kwarantanny – wzajemne opowiadanie sobie wyimaginowanych opowieści z morałem. Recepta na długie miesiące społecznej izolacji.

W jądrze epidemicznej ciemności odnajdujemy jednak dźwięki muzyki, która nie pozostaje obca, bierna. Nie rodzaj wypełnienia czasu – raczej apokaliptyczna wizja upadku, poszukiwania sensu trwania człowieka w świecie okrutnym, opuszczonym, niezrozumiałym. Jest taka kantata Weckmanna. Kantata – lamentacja, nad miastem spustoszonym przez epidemię, w której zginął także najbliższy przyjaciel Weckmanna – Scheidemann. Kantata – świadectwo pamiętnego 1663 roku. Świadectwo tragicznych związków muzyki i śmierci. Kantata – pytanie, skąd nagła śmierć, skąd jej panowanie w środku życia? „Wie liegt die Stadt so wüste, die voll Volkes war! Sie ist wie eine Witwe die eine Fürstin unter den Heiden und eine Königin in den Ländern war, muß nun dienen.” (O jak opuszczone jest miasto niegdyś pełne ludzi. Niczym wdowa, która niegdyś była księżniczką wśród pogan). Muzyka Weckmanna, przejmująca, pełna bólu, pierwiastku melancholijnego, tęsknoty za rajem, o którego istnieniu nie mieliśmy pojęcia przed rokiem tragicznym, rokiem zmiany. Cudowne dźwięki, skażone jednak bezbrzeżną rozpaczą. Muzyczne poszukiwanie sensu, w świecie, który nagle przemianował się z gnającego, w zatrzymany – w lęku przed śmiercią, samotnością, izolacją, opuszczeniem. Sztuka staje się tu narzędziem, za pomocą którego wyrażone zostają emocje; zmaterializowane ukryte lęki, bezsens przedwczesnej śmierci. Wyższość ducha nad materią. Westchnienie sprzed epok. Westchnienie człowieka żyjącego w jądrze ciemności; człowieka żyjącego wobec wszechobecnej śmierci; nie zapatrzonego w przyszłość; zatopionego w doświadczaniu bólu, nagłego, przeszywającego bólu istnienia w obliczu zagłady.

Zupełnie inaczej widzi to Penderecki w „Czarnej Masce”. Zaraza dopiero się zbliża. Stary kontynent dźwiga się po wojnie trzydziestoletniej. Panuje pozorna tolerancja, pozorny pokój, pozorna prawda – a pod wszystkim co pozorne kryją się zadry, zasłonięte pragnienia, wyparte lęki. Dżuma pojawia się wpierw jako plotka, lecz bohaterowie starają się żyć normalnie, spotykając się na wykwintnym bankiecie u burmistrza. Oczywiście wieść o zbliżającym się niebezpieczeństwie we wszystkich wywołuje skrajne emocje, które jednak…skutecznie zagłuszają, skoro póki co – zaraza nie dotyka ich osobiście. Dopiero pierwsza naoczna ofiara „die schwarze tod” wywołuje panikę. Przerażające świadectwo, które w niemal hipnotyczny sposób wciąga nas w tą skrajną grę emocjonalną. Prześmiewczość, lekkomyślność w zetknięciu z grozą śmierci.

Sztuka w obliczach zarazy. Powiedziałbyś – błahostka. Nie żal róż gdy płoną lasy… Sztuka jednak okazuje się na nowo nie być tylko elitarną rozrywką, tematem do dysput na skraju estetyczno – filozoficznym. Sztuka jako potrzeba wyrażenia tego, czego nie sposób ukryć w ponurych liczbach, rubrykach, statystykach, wzajemnej wrogości. Twórczość jako potrzeba, Imperatyw twórczy. Siła zmuszająca do zogniskowania, wyrażenia przeżyć, w czasie, którego podstawowym paradygmatem jest przecież przetrwanie… Sztuka jednakże wyrasta z ducha, przyjmując przesłanie humanitarne; wyższości miłości nad pozostałymi formami społecznej egzystencji. Nauczył nas już tego Tomasz Mann w „Śmierci w Wenecji” – pozostanie w mieście, mimo epidemii cholery, blisko swej pełnej, platonicznej miłości, miłości do chłopca, której daleko zdecydowanie zarówno do portali randkowych, planowania, przebierania w miłosnym markecie, jak i do wyuzdania, nieuporządkowania. Miłości doskonałej, która miałaby zwyciężać śmierć…