Datsuzoku

Datsuzoku

Niesłychanie skomplikowana jest sytuacja duchowo-społeczna człowieka „zachodu”. Jego temperament, położenie względem indywidualności, przejrzystości, niedualności stworzenia, w problematycznym ujęciu edukacyjnym – „musi” – zostać poddana konfrontacji z hierarchizacją sprzecznych teorii, wykoncypowanych na ekstremalnie niedorzecznych podwalinach.

Gdyby świat stworzony uzyskał status dzieła, działalność człowieka zostałaby przestawiona na kontemplację. Krótkowzroczne zrywy wynalazczości stałyby się ekspresją wyrażającą chęć wzrostu, a nie deprawującej negacji. Dlaczego sztuka w strukturze kapitalistycznej staje się niewolnicą gustozy i grantozy? Bo musi udowadniać zasadność oraz ekonomiczną korzyść swojego istnienia, a że kapitalizm nie zakłada słabości ludzkiej, oraz progów emocjonalnych z którymi wysłużona jednostka podświadomie się zmierzy, to niestabilność rynkowa dzieła, staje się pierwszym krytykiem wykluczającym go dla dobra fantasmagorycznego raitingu.

Z zadziwieniem spoglądam na programy studiów muzycznych, gdzie wśród zajęć szlifujących technikę oraz podnoszących estetyczne morale coraz częściej znajdują się te z zakresu „kreacji i promocji własnej marki”. I ja się ze smutkiem zastanawiam. Czy musimy uczyć artystów, że mają się „dobrze sprzedawać”, że mają się „kreatywnie pokazywać” światu? Czy wciąż musimy człowieka i jego dzieło uprzedmiotawiać? Czy nadal miarą „sukcesu” miała by być ilość sprzedanych płyt, obrazów, biletów? Według kapitalistycznej wizji sztuki, taki Van Gogh był nikim, bo przecież sprzedał za życia tylko jeden obraz, w dodatku – swojemu bratu. Chęć sprzedawania się, podobania się światu tworzy zaklęte koło, zamykające młodym artystom możliwości ekspresyjne oraz paletę tematów, które chcieliby poruszyć czy emocji które pragnęliby przekazać swemu odbiorcy.

Tak zubożały świat, stanowiący, iż sztuka ma służyć finansom staje się ponurym więzieniem, upudrowanym cyrkową nibylandią gustów parobka. Dopełnieniem tej brzemiennej w skutkach nowej definicji sztuki, stało się przeniesienie działalności artystycznej do sieci, gdzie odbiorca zyskał niczym nieskrępowaną władzę i moc panowania nad tym czego doświadcza. Nie dość, że przekaz emocjonalny spłaszczony został jedynie do sfery czysto dźwiękowej czy wizualnej (bez poczucia fizyczności zdarzenia dźwiękowego, bez poczucia napięcia dramatycznego), to odbiorca zyskał możliwość skracania „dzieła”, przyśpieszania, wybiórczego słuchania, przesuwania, cięcia – na podstawie których pozwala sobie na fetowanie subiektywnych werdyktów, względem dzieła w całości, którego zrozumieć, przeżyć, pojąć nie raczył.

Jedyną skuteczną drogą odwrotu tendencji dewaluacji wartościowości twórczości ludzkiej, zdaje się być powrót do tradycji wschodnich oraz rdzennych, rodzimych, ludowych technik medytacyjnych. Według „Zen” dzieło sztuki nie musi wiedzieć, że pełni tak doniosłą rolę w życiu odbiorcy, gdyż – to odbiorca przez swoją uwagę, zaangażowanie, czułe wejrzenie – czyni sobie przestrzeń do pogłębionego poszukiwania sensów, przez wnikliwe zagłębienie się w niewypowiedziane piękno dostrzeganej przez siebie sztuki. Kanso zakłada, że tym mianem określić można niezwykłość drzewa, ukształtowania przestrzeni, fenomen barw, dźwięków, nieskrępowaną wolność dzikich, górskich potoków – to wszystko w pradawnym wierzeniu stać się mogło dziełem sztuki, dla tego, kto odważył się na podróż do własnego wnętrza – na podbudzenie duchowego obserwatora. Na tym także, zasadzić można całą współczesną działalność artystyczną człowieka – na świadomej współpracy kreatora, i tego który za pomocą darowanego „nowego wszechświata” doświadcza przemiany, poprzez wniknięcie w przestrzeń artystycznego trwania, całym swoim jestestwem. Może nastąpi wówczas upragnione przebiegunowanie sztuki w życiu społecznym?

Mistrzowie Zen, w swej spuściźnie ukazują nam jeszcze jedną ważną wskazówkę – w procesie edukacji, musimy zwrócić obydwu stronom uwagę na złożoną naturę gestu twórczego. Artysta zamiast poszukiwać marketingowej przestrzeni sprzedaży, winien raczej poszukiwać właściwego języka za pomocą którego mógłby przekazać treści prawdziwie go frapujące. No tak – zapomniałbym – artysta musi być bogaty w treści. To punkt najważniejszy. Nic tak nie boli, jak kunszt bez ducha. Odbiorca natomiast musi otrzymać w procesie edukacji zdolność przenikania dzieła sztuki, która tak na prawdę rodzi się z koncentracji, uważności, skupienia oraz z rozwiniętych umiejętności empatycznych. Odbiorca musi wiedzieć, że w dziele sztuki, może kontemplować swoją obecność w tej nowo poznanej przestrzeni – że to on „tworzy” dzieło sztuki, poprzez swoją uważność, zaangażowane słuchanie, wniknienie.

Artysta musi potrafić i chcieć być także Odbiorcą, by zrozumieć fenomen zachodzącego przeistoczenia.