24 Lip Czas malin
Mijam Cię codziennie. Niepostrzeżenie wkraczając w przestrzeń Twoich porannych snów. Znamy się jedynie w przestrzeni bez słów i gestów. Czasem staję się tłem zwykłych ludzkich zmagań, czasem jestem jedyną otuchą, kroplą wiary i nadziei. Z miłością bywa gorzej, bo częściej opowiadam o cierpieniu, niespełnieniu niż o szczęściu. Jako bezwiedna towarzyszka szumiąca w niejednym sklepie, samochodzie, klubie czy mieszkaniu perfekcyjnej pani domu, która właśnie ściera kurze ze swojego przelatującego przez palce życia. Jestem i mnie nie ma, bo trudno być, gdy jest się niezauważanym. Łatwo się do mnie przyzwyczaić i zobojętnieć, można też na moim punkcie oszaleć. Jedni prawią o mnie wielkie, naukowe peany, rozkładając moje wdzięki na czynniki pierwsze z mikroskopijnym sadyzmem. Inni łamią sobie palce, nogi, by móc mnie odtworzyć, choć czasem zdrowy szkielet nie gwarantuje bogactwa ideowego. Są też i tacy, którzy chcą tworzyć mnie wciąż na nowo- tacy którzy ze swych snów i imaginacji usypują formę, z której ktoś kiedyś odciśnie podobiznę krótkiej chwili uniesienia. Dzięki nim trwam, po cichu czekając na atencję potencjalnych amantów. Zastanawiałeś się kiedyś jakby to było gdybym nie istniała? Znikła nagle z kapryśnych pobudek… Po jakim czasie dostrzegłbyś moją nieobecność? No tak, pierwszego dnia pewnie odetchnąłbyś z ulgą- nareszcie! Cisza! Spokój! Upragniony odpoczynek. Rozumiem, w każdym związku potrzebny jest „czas dla siebie”, ale czy wyobrażasz sobie świat bez dźwięków, którymi otulam cię codziennie? Świat bez poruszających chwil w operze, gdzie oglądasz odbicie swych rozterek, tak wzruszająco wykonywanych przez śpiewaków. Tydzień bez wizyty w filharmonii, gdzie niejednokroć uroiłeś łzę gdy spływałam na Ciebie jak oczyszczenie od Najwyższego. Jeden z ekscytujących filmów, które tak uwielbiasz, beze mnie stałby się niemą farsą, przypominającą sterylne laboratorium, w którym destyluje się uczucia. Miasta milczących kurantów i hejnałów. Kościoły i liturgie bez śpiewów i organów, których z taką lubością nasłuchujesz po każdym nabożeństwie. Święta bez kolęd, wakacje bez piosenki, śluby bez wzruszających melodii. Co tam uroczystości! Lasy bez śpiewu ptaków, góry bez szumu potoków, burze puste, głuche na ludzki dramat. Wieczory bez świerszczowej filharmonii, która co noc wkłada odświętny frak, byś znów odkrył esencję życia. Jak wyraziłbyś to co niewyrażalne, gdybyś nie miał mnie u boku? Miłość, nienawiść, pustkę, opuszczenie… nawet ta Twoja furia bez wtóru moich wysłanników, wyglądałaby jak kaprysy niemowlęcia! Jak ludzie znajdowaliby kompromisy, jak rozumieliby się bez słów gdyby nie ja? Pamiętasz te chwile, gdy czułeś magiczne połączenie dusz z ludźmi których według Ciebie- nie znasz? Tak, tak- to ja po cichu zbliżałam Was do siebie, tyko na ten jeden wieczór, byś wreszcie odpuścił sobie próżność i pychę. Jestem zawsze i wszędzie, bo wkońcu cisza, to też Ja- ogołocona z sukni utkanych z cudzych pragnień i upojeń. Mijam Cię codziennie. Niespostrzeżenie wkraczam w przestrzeń Twą prywatną, senną, zapraszając byś znów choć na chwilę wpadł na poranną kawę, przy wtórze słowiczych popisów i Twoich marzeń, drzemiących w każdym łyku forte con crescendo…