cyberneticus

cyberneticus

„W Obecności znika wszelkie poczucie czasu, co jest kluczowym aspektem spokoju. Kiedy ustaje presja czasu, odkrywamy że jest ona prawdopodobnie jednym z głównych źródeł cierpienia, jakie towarzyszy ludzkiemu życiu. Poczucie czasu rodzi stres, presję, niepokój, lęk i wieczne niezadowolenie przejawiające się na niezliczone sposoby.”   /dr David R.Hawkins/ 

I tak oto zaczynamy kolejny rok blogowych dywagacji. Osobistych przemyśleń. Czasem niedokończonych rozmów, czy idei, które jeszcze nie zakiełkowały. Czasem zaś dość sprecyzowanych postaw twórczych, którym hołduję od samego początku bycia „świadomym artystą”. Noworoczny przełom to przedziwny czas. Dziś skomercjalizowany, przyśpieszony, naznaczony koniecznością zdobywania, kupowania, a później… prezentowania siebie i swoich rodzin na portalach społecznościowych. Noworoczny przełom to w pewnym wymiarze wypełnianie różnorakich tradycji do których nasze ego przywykło już od pierwszych dni życia. Tradycji, które oczywiście dziś mieszają się ze sobą tworząc przedziwny tygiel czynności, czarów pozostałych po różnych wierzeniach. Niestety jakoś zbyt często bywa i tak, że to czemu owe gesty, rytuały służą – traci swą moc. Treść ulatuje stopniowo, niepostrzeżenie. Pozostaje przyzwyczajenie, nawyk, który trudno racjonalnie wyjaśnić. Tradycja zaczyna reprezentować pustą formę, która daje nam wytchnienie, moralne oparcie, czasem i wzruszenie, a więc to wszystko czego tak bardzo nam brakuje w codziennym życiu. W poukładanej, „zdrowej” społecznej egzystencji właśnie owy ostatni tydzień grudnia to czas przeznaczony na emocjonalność, sentymentalizm i wszystkie inne, pochodne uniesienia. Forma staje się treścią samą w sobie, odchodząc od źródła powstania, które skatalizowane jest w naszym wnętrzu. Duchowa energia, emocjonalna mądrość i dojrzałość, prawdziwa uważność odradzają się wraz z ponownymi „narodzinami słońca” już od wielu tysięcy lat. Forma ma tu akurat drugorzędne znaczenie i sama z siebie jest tylko miłą obudową. Choć nasze umysły programowane są na przeżywanie pięknych zimowych wieczorów przy kawie, w oczekiwaniu na Mikołaja i na „prawdziwą”, płomienną, porywczą miłość, to czas „przejścia” skrywa w sobie zupełnie inną treść filozoficzną. Implikuje wszystkie aspekty duchowego, wewnętrznego życia, które toczy się niepostrzeżenie. Swoją drogą, czyż człowiekowi XXI wieku nie jest trudniej? Istnieje w przestrzeni duchowej, fizycznej i… cybernetycznej, i choć ta ostatnia bywa promocją wyimaginowanego, wyidealizowanego wizerunku „ja”, to pochłania zdecydowanie największą część życia homocyberneticus. Czy nie ma zatem drogi poza tradycją? Czy bez konkretnej formy duchowe poszukiwania nie mają sensu? Zbyt często tradycja zmienia swe pierwotne przeznaczenie żeby mogła rościć sobie prawo do kształtowania ludzkiego życia. No bo co na przykład ze wspaniałymi koncertami noworocznymi transmitowanymi z Wiednia niemalże na cały świat? I nie chodzi tu tylko i wyłącznie o mój ambiwalentny stosunek do muzyki Straussów. Koncerty te są pamiątką niezbyt chlubnej idei, bowiem pierwsza, noworoczna „apoteoza walca i polki” zorganizowana była i transmitowana dla żołnierzy Wermachtu w grudniu 1939 roku. Oczywiście, dziś ta tradycja łączy, jednak powstała w zupełnie innym celu. Piszę te słowa jako niegdyś wzięty obrońca wszelkiej tradycji, która przecież ukształtowała nasze społeczeństwo i kulturę. Jednak nie w samym powtarzaniu obrzędów tkwi sekret zamiłowania do rytualnego przeżywania wybranych dni w roku. Forma może ewoluować, stanowiąc odbicie postaw twórczych w tak zwanym życiu codziennym. Nie ma przecież nic bardziej zgubnego niż rutyna…