Confession

Confession

„Niesłusznie uważa się, że muzyka danej epoki, grana w innej, musi zachowywać cechy charakterystyczne dla czasów w jakich powstała. Myśląc w ten sposób, mamy spokojną pewność, że nie poddamy się niebezpieczeństwu jakiejkolwiek fałszywej interpretacji. Ale chcąc osiągnąć ten cel, mimo wszystkich wysiłków, wszystkich badań dokonywanych w kurzu przeszłości, całej bezużytecznej skrupulatności wobec <jedynego przedmiotu naszej uwagi>, zawsze skończymy tonąc w morzu przesądów i fałszywych faktów. Ponieważ, nie zapominajmy o tym nigdy, prawdziwie wielka muzyka przekracza granice czasu, a nawet więcej: nigdy nie mieści się w ramach zakreślonych przez epokę w której powstała […]. Zatem odtwarzać muzykę w jej historycznym kształcie to jakby odziewać dorosłego w ubranie nastolatka. Może to mieć pewien wdzięk w kontekście rekonstrukcji historycznej, ale będzie to interesować raczej miłośników zbierania zeschłych liści lub kolekcjonowania fajek […]. Nigdy nie zbliżaj się do partytury, patrząc oczami umarłych, ponieważ oni nie przyniosą Ci w zamian nic, poza czaszką Yoricka” /Dinu Lipatti, 1950/ 

Wszystko z czasem przemija. Człowiek łudzi się trwałością rzeczy, stanu, ciągłością zależności, bo tylko na tym małym skrawku ziemi, zyskuje iluzoryczną pewność istnienia. Nim jednak zajdzie kolejne słońce, w pełnej, letniej scenerii, świat zmieni się w oka mgnieniu, niewelując dawne paradygmaty. W czasie, w którym stąpamy pewnie po wydeptanych przesądach, wyuczonych kanonach i bezpiecznych rozwiązaniach, mijamy cały fenomen istnienia, bez którego sztuka staje się tylko jednym ze sposobów na godziwe życie. Czy Dinu Lipatti miał rację? Wielu stwierdzi, że pomylił się srogo, bowiem to co nastąpiło w drugiej połowie XX wieku, było raczej bujnym rozkwitem wykonawstwa historycznego, w którym, w przedziwny sposób, każdy był przekonany, że posiadł tajemnicę, o której przodkowie mogli tylko marzyć. Muzyk zyskał prawo, ale i obowiązek podążania za szczątkowymi przekazami, które stopniowo zaczęły się wykluczać… Wzór stawał się coraz bardziej rozmyty, przytłoczony bardziej przekonaniami, niż „prawdą historyczną”. Utwór muzyczny stał się organizmem przeznaczonym do sekcji zwłok. Zamknięto go w pokoju, w którym bada się zmarłcyh. Z czystej ciekawości rozbierano kolejne części ciała, przenosząc tym samym artystyczną dominantę z duszy na… ciało. W pracowni patologa, nie ma miejsca na emocje. Jest tylko zimna, żmudna, skrupulatna praca, nieograniczona gorączkowym pędem czasu, gdyż petent już dawno nie żyje. Patrząc na współczesne wykonawstwo historyczne, można z niekłamaną pewnością stwierdzić, że Lipatti, przy całej swojej stanowczości, miał wiele racji, bowiem odnosił się do utworu muzycznego jako do dzieła sztuki. Tradycja wykonawcza jest tylko pewnym punktem, w procesie przygotowywania utworu. Gdy celem staje się „odtworzenie” cudzego wykonania lub umieszczenie utworu w sztywnych ramach przekonań innych, bardziej doświadczonych, tych którzy ewentualnie za naszą interpretację wezmą odpowiedzialność, wówczas odbieramy sztuce idiom mistycyzmu. Czyż nie jest zadziwiającym fakt, że Sonata Mozarta wciąż istnieje w naszym świecie? Czyż fenomen stale rozbrzmiewających fug Bacha, nie świadczy o ich ponadczasowości? O uwolnieniu się ze sztywnych ram epoki? W zasadzie muzyka dawnych mistrzów trwa wbrew logicznym przesłankom, bo i język współczesnych twórców się zmienił, a i pozornie gusta masowego odbiorcy… a jednak Bach wciąż pozostaje Bachem, bez względu na to czy patrzymy na niego z perspektywy ksiąg czy samego dzieła i tego jaki pierwiastek ponadczasowego piękna w nim drzemie. Słuchając nielicznych nagrań Lipattiego, odnosimy wrażenie, że on te wszystkie prawidła „poprawnego historycznego wykonania” zna i realizuje bez najmniejszych oporów. Czy jest więc zatem możliwe rozpoczęcie pracy nad partyturą, bez szeregu założeń wynikających z obecnie panującej mody wykonawczej? Czy przez słuch, intuicję, badanie samego dzieła, nie zaś samej bibliografii można osiągnąć artystyczną doskonałość? Rozpoczynając pracę nad utworem z przeświadczeniem o wyższości swej wiedzy nad wrażliwością artystyczną, każe nam rozpatrywać dzieło muzyczne jak eksponat (z szacunkiem, podziwem… „NIE DOTYKAĆ EKSPONATÓW”). Sytuacja w świecie dźwięków, jest jednak dużo bardziej złożona niż w przypadku innych dziedzin sztuki, bowiem wiekopomne dzieło, bez udziału interpretatora, nigdy więcej nie zaistnieje jako wytwór artystycznej wyobraźni. Nuta zaznaczona na papierze, jest tylko skrótową informacją. Dlatego też „prawdziwie wielka muzyka przekracza granice czasu”. Brzmiała w świecie, którego nigdy do końca nie poznamy; brzmi w świecie o którym potomnym nawet się nie śniło. Historyczne rozszyfrowanie utworu nie jest celem, lecz jednym ze środków do odnalezienia tego co niewypowiedziane, niewyjaśnione, tajemnicze. „Ale czy sztuka, każda sztuka, nie jest rodzajem alchemicznej transmutacji? Z pigmentów rozpuszczonych w oleju powstają prawdziwsze od prawdziwych – kwiaty, miasta, zatoki morskie, widoki raju…” /Zbigniew Herbert/