Audition coloree

Audition coloree

                      Tylko nie zabierajcie mi kolorów. Nade wszystko. Błagam. Podpisano – stęskniony. Jeśli macie zakusy na kolejną turę eksperymentów, na tę na wpół filozoficzną grę absurdów, to proszę – czyńcie sobie ziemię poddaną, łamiąc karki wszystkim zastanym formom, krzyżując melodię w imię postępu, czy nawet odbierzcie nam rytm, byśmy już nigdy nie mogli oddychać w spokojnych miarach metrum. Ale błagam na wszystko – nie zabierajcie nam kolorów! Bo choć zdawać by się mogło, harmonia tonalna lub quasi tonalna pogrzebana została kilkadziesiąt lat temu, lecz tęsknota, pragnienie kolorów, tego zróżnicowania, kontrastu tego co dysonansowe w stosunku do tego co prawdziwie konsonansowe, czyste w nas pozostała. Nawet najbardziej zgrabna konstrukcja obracająca się jedynie w smutnych, oziębłych szarościach atonalności jest tylko polem obumierania naturalnego dążenia sztuki do wzmacniania człowieka, przypominania mu o pięknie świata! Czy w czasach w których czerwcowe ukwiecone łąki przechodzą bez echa, niezauważane, przegrywają z cybernetycznym obrazem utrwalającym danie skonsumowane przez konsumenta dnia pańskiego minionego, misją artysty nie powinno stać się natarczywe przypominanie? Przypominanie o pierwszych erupcjach bzów w ciepłe wiosenne popołudnia, o niepowtarzalnym zapachu konwalii, o dziewiczej bieli kwitnących wiśni, czy też o dźwięku wiatru, zwiastującego nadejście nowego, nieznanego, oczyszczającego deszczu? De natura sonoris. Gdyby tak stwierdzić raz na zawsze, że kolory stały się pase, że w ogóle barwa jako taka nie ma znaczenia, to doszlibyśmy do przerażająco smutnego punktu, w którym artystę zastąpią komputery. I wcale nie powinno to brzmieć orientalnie, komediowo, naiwnie. Kwiaty dla „trwałości” i z lenistwa już dawno zamieniliśmy na plastikowe piękności, którym nie wiele do szczęścia potrzeba, a i nie wiele tego szczęścia dają. Dźwięk lasu dla własnego bezpieczeństwa i wygody nagrano nam na płycie CD – tak żeby z domu nie musieć wychodzić i by całkiem niedyskretnie wzmocnić ten okrutny lęk przed kleszczami – leśnym potworem z Lochnes! Aj, aj, aj! To już o krok od apokaliptycznej wizji z serialu „Czarne lustro”. Bo do szarego, wyrównanego świata artysta nie pasuje już zupełnie. Póki jeszcze ostatnim tchnieniem wypowiadamy te nasze muzyczne zdania, póki jeszcze możemy zwracać się ku naturze, póki jeszcze jest czas – oddajmy muzyce kolory. Wsłuchajmy się w niebiańskość tych wszystkich A-durów, w ciepło, pomarańczowość, dostojeństwo Es-durów, i całą gamę melancholijnych f-molli i smutków utopionych w kieliszku wytrawnego c-molla. Nim ogarnie nas wszechobecna płaskość, zadaniowość i wszystkie błahostki, które prawdziwej sztuce są tak na prawdę obce. Jeśli artystyczna działalność człowieka ma przetrwać, to musi zostać zwolniona z paradygmatu ekonomicznych dywagacji i narodowych potrzeb. A jeśli, mój drogi artysto, chcesz odnaleźć swego odbiorcę – nie idź na skróty, kopiując nadszarpniętą moralnie branżę rozrywkową. Pokaż, przypomnij swemu odbiorcy o kolorach, o świecie, którego doświadczanie stało nam się obce wraz z erą przenośnego świata w małym ekskluzywnym pudełeczku, dokarmiaczu ego przez całkiem małe „e”.