Airs

Airs

„Całkowicie niestosowne jest krytykowanie śpiewaków, którzy w tych małych airs pozwalają sobie na pewną swobodę odnośnie struktury muzyki, aby uczynić ją bardziej czułą. […] Często zwalniają oni tempo by dać sobie czas na dodanie ornamentów” /Benigne de Bacilly/ 

Wszystko gdzieś mi się wymyka. Ucieka, nie pytając o zdanie. Czy ja tu jeszcze jestem? Cały proces myślowy odchodzi w niepamięć. Pozostaje zdziwienie, że można tak na świeżo, niewinnie oddawać się trwaniu. O stylu bowiem powiedzieć można tylko tyle, że pojawia się i znika, no i co najwyżej, że ktoś może później spróbować go doprecyzować, opisać, skatalogować. O stylach debatować można by bez końca, lubując się w interpretacyjnej dualności. O wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą bowiem debatować można bez końca spijając z ust przeciwników gniewną pianę niezgody. Styl jest utwierdzeniem i zamknięciem w ramy czyjejś odwagi i innowacyjności, a nawet przyjęciem ich za jedynie słuszne rozwiązania. Jednakże utrzymanie status quo nie jest takie proste w świecie zdominowanym przez niemalże nieograniczony dostęp do informacji, innowacyjności. Taki Jan Sebastian na przykład jest doskonałym przykładem przechodzenia z jednej dewizy w drugą. Przycinamy go sobie do różnych teorii, które czerpiemy z różnych źródeł informacji odnoszących się do jego życia, jego czasów. Taki Widor na przykład we wstępie do swoich symfonii uważał, że biedny Bach nie miał szczęścia do instrumentarium gdyż tylko wspaniałe romantyczne organy dają pełnię możliwości wykonawczych. Śmieszne? Niekoniecznie! Kolejne pokolenie rozpoczęło poszukiwania barokowego ideału, próbując naśladować instrumentarium epoki. Znowuż – śmieszne? Niekoniecznie! Później zwrócono się ku prawdziwie historycznym instrumentom wierząc, że one nam wszystko wyjaśnią. Oczywiście w zgodzie z tymi poszukiwaniami zmieniała się także stylistyka wykonawcza. Niezwykle pouczającym doświadczeniem jest przestudiowanie wydań muzyki „dawnej” z przełomu XIX i XX wieku, gdzie ktoś całkiem mądry opracował tekst nutowy, próbując za pomocą znanych środków graficznych wyjaśnić muzyczne znaczenie pustego zapisu graficznego jakim są nuty bez didaskaliów. Tak, dziś wolimy traktaty, być może czasem patrząc z pogardą na te wcześniejsze próby interpretacji muzyki Jana Sebastiana. To prawdziwy mocarz sztuki skoro przetrwał tak wiele perturbacji w sposobie myślenia o nim i o jego czasach! Bo chociaż style zmieniają się jak za dotknięciem magicznej różdżki, bo co rusz, ktoś coś gdzieś odnajduje, to muzyka pozostaje muzyką – sztuką, która ma w nosie nasze przekonania. Przycinamy muzykę do zmieniających się trendów, nie zauważając, że o jej sile stanowi treść. Z czułością, ekspresją wykonania wiąże się konieczność odczuwania, przeżywania utworu. Muzyk bierze odpowiedzialność za wszystkie atrybuty sztuki złożone w jego dłoniach – piękno, czas, przemijanie, wibracja, oddziaływanie na drugiego człowieka. Bierze odpowiedzialność, ale też czerpie siłę i pasję z tego przedziwnego źródła wszelakiej emocjonalności, afektywności. Wybór stylu jest tylko pozorną interpretacją, pójściem na skróty.