19 maja Adventure
Usiadłem do porannej lektury Szekspira. Bywają jeszcze takie dni, nie wymagające porannego zabiegania, rozkojarzenia. Dni pozwalające poczuć, że naprawdę żyjemy. O poranku wszystko jest ostrzejsze. Zapachy, ptasie koncerty, cisza. Świat istniejący obok naszego zabiegania. I kawa i Szekspir smakują lepiej, dosadniej, bo stają się najważniejszymi punktami porannego powrotu do życia. Nawet patetyczna szlafrokowość doskonale wpisuje się w krajobraz bez planu. Usiadłem do porannej lektury Szekspira, bez nadmiernych oczekiwań. Rozkoszowałem się pierwszymi promieniami słońca, w rytm popijanej nieśpiesznie kawy i zaciąganego nostalgicznego papierosa. „Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu…” Trwanie zawiesza się w czasoprzestrzeni, podlegając zupełnie innym prawom niż konieczność notorycznego udowadniania zasadności swego istnienia. Usiadłem do porannej lektury Szekspira, zanużając się w płomienną intrygę, o której do tej pory wiedziałem tylko, że „być albo nie być – oto jest pytanie”. Może to dobre pytanie w kontekście późniejszych zdarzeń? Może z niego wynika cała niezręczność podejmowanych wyzwań? Oto jest pytanie! Niestety drogi Wiliamie, tego poranka nie dane było mi roztrząsać twych szaleńczych rozmyślań zbyt długo. Tuż po godzinie siódmej rozległ się dźwięk dzwonka w telefonie. Przeraźliwy, zdecydowanie do zmiany – bo jak można znosić „Carmnię Buranę” o 7 rano?! No nic, to się zmieni i to czym prędzej (może jakaś Arabeska Debussego?). Ale do sedna, do sedna, bo to moje wieczne odchodzenie od tematu przestaje być już zabawne! A więc (tak, zaczynam zdania od „ale” i „a więc” żeby nie być gołosłownym w swych preoracjach o wolności i emocjonalności). A więc rozlega się długi, przeraźliwy sygnał Carla Orffa, a po drugiej stronie słuchawki…Pan kurier z radosną nowiną – płyty „już idą, już idą!”. Żegnaj więc drogi Szekspirze, żegnaj ptasie radio i Ty przejmująca ciszo. Oto nadszedł czas żniw. Czas na owoc pracy rąk naszych. Upragniony czas podsumowania, gdyż poza samą radością z osiągnięcia postawionego celu, nadeszła także refleksja i wzruszenie. Spotkanie z muzyką Naji Hakima prawdziwie odmieniło moje życie. Z każdą frazą, każdym współbrzmieniem harmonicznym, każdym zamysłem kolorystycznym czy formalnym, na nowo odkrywałem muzykę, jako sztukę przekazywania emocji, w najmniej zawaluowany sposób. Przypominałem sobie czym jest naturalny przekaz, bez sztywnych ram samej wiedzy, traktatów, trendów wykonawczych. Wpłynąłem w zupełnie nową przestrzeń dźwiękową, która obudziła we mnie dawno uśpione duchy. Radość z muzykowania, żywiołowość, świeżość w równej proporcji z mistycyzmem, jakąś niezrównaną subtelnością, którą przypisać możnaby tylko relacji matka – dziecko. Odkryłem dla siebie zupełnie nową przestrzeń sztuki, która wydawała się nieosiągalna…a może bardziej „nielegalna”? W świecie, w którym odczuwanie muzyki określa się mianem dyletanctwa, odnalazłem przewodnika, który udowodnił mi, że tylko przez szczerość, odwagę, kreatywność, otworzyć można wrota, za którymi czeka na nas pełen kolorów, zapachów, kształtów ogród. Ogród pełen obfitości. Ogród dziecięcych marzeń. Usiadłem więc do południowej audycji z Hakimem. Słuchałem bezkrytycznie, nieanalitycznie, nie doszukując się ewentualnych „słabszych fragmentów”. Dałem się porwać dźwiękom, zapominając, że to gram ja, że wypadałoby mieć chłodne spojrzenie. Zapomniałem, że to On i ja. Pozwoliłem sobie na tą chwilę zapomnienia, w której nie jestem już „zawodowcem”. I tego właśnie chciałbym Wam życzyć. Prawdziwej radości z obcowania ze sztuką – radości wolnej od nieszczerej fałszywej skromności, radości wolnej od krytykanctwa. Mój licealny przyjaciel mawiał niegdyś „z radością albo wcale”. Tego wam życzę… „wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi”.