Adagio

Adagio

„Czym jest idea i forma adagia w muzyce? Ogniskiem i skupieniem, wyrazem i przedstawieniem najwyższego poziomu duchowości, także stanów mistycznych w dźwiękowej formie. […] Adagio rodzi się z intensywnego uczucia – nie do pomyślenia jest adagio chłodne, nie byłoby ono prawdziwym adagiem – ze skupionej energii uczuć przetworzonej w muzykę. […] Muzyka nastawiona jest na to, by słuchacza z sobą związać i aby szybki a pusty upływ czasu codzienności przemienić w czas własny, powstrzymany i utrwalony, pełen powagi i dostojeństwa.” /B. Pociej/

Ubóstwiam muzykologię obrazową. Próbę plastycznego, emocjonalnego opisania stanu duchowego muzyki. To bogactwo, paleta odniesień, liczne metafory, a także – co ważne – w naukowości sięganie do tkanki dramaturgicznej, uczuciowej, do czystej esencji sztuki, o której niekiedy artystyczna naukowość zapomina, skupiając się na parametrach, odniesieniach do przeszłości, a zapominając o źródle. A badanie, opisywanie muzyki, to przybliżanie jej fenomenu, pomoc w nawiązaniu kontaktu z dziełem. Jak najgłębiej, szukając najważniejszego punktu, w którym tkwi siła przekazu treści. Jakże nie sięgnąć do muzycznych pereł, gdy w opisie znajdujemy obietnicę ukojenia, prawdy, ideału. To też i podpowiedź czego i jak słuchać, by znajdować to za czym odwiecznie tęsknimy. Bohdan Pociej pozostaje tu nie kwestionowanym mistrzem.

O adagiach wiemy najmniej. Bo i nie wiedza jest ich siłą napędową. Że są wolne, długie, że się ich ewentualnie nie ćwiczy bo i co tu praktykować po tylu latach wygrywania szeregu karkołomnych pasaży, dzięki którym mieliśmy w końcu stać się wirtuozami. Ni zbytku, blichtru, ni oczka do publiczności puścić nie podobna. Skrupulatne dążenie do trwania w bezkresnej przestrzeni twórczego natchnienia to sięganie do granic ludzkiego poznania, przeistaczania się wraz z każdym postawionym akordem. Adagio to obietnica prawdziwie ucieleśnionej wędrówki do wnętrza własnych pragnień, mar z wyidealizowanej przeszłości. Intensywność rozgrywa się tu w nieśpiesznym narastaniu, wsłuchiwaniu się w potrzeby istoty uduchowionej. Można by pokusić się o porównanie, że adagio przypomina w swym artystycznym geście, zapomniane muzykowanie domowe, w którym nie idzie o nowatorstwo, odkrywanie, lecz o wspólne trwanie, uniesienie się ponad błahe potrzeby codzienności. Stąd ta niezwykła intymność, której nie zaburza nawet zastosowanie wielkiej orkiestry symfonicznej skrzącej się wielością barw, kolorów, subtelnych odcieni emocjonalnych. To jak muzyczne, delikatne podanie dłoni, oddanie się komuś w posiadanie bez zbędnych słów, procesów myślowych, piramid przyzwyczajeń i niezmiernego lęku przed odrzuceniem. To gest zastygły w powolnym ruchu muzycznej narracji. Intensywne doświadczenie istoty ludzkiej egzystencji.

Narastanie, prowadzenie dramaturgii, oddychanie wiąże się w tej wyjątkowej ekspresji z koniecznością porzucenia chęci wykonania zadania. Adagio to odrzucenie wszystkiego czym do tej pory żyła muzyczna opowieść. Zatrzymanie się. Reminiscencja. Jest w niej coś nad wyraz ludzkiego, humanitarnego. We wspólnocie tymczasowego domowego ogniska, publiczność trwa w czasie, przypominającym dziecięcą beztroskę, zostawiając za sobą pozorną dorosłość. Romantyczne adagio jednak dalekie jest od współczesnego minimalizmu, bowiem w oszczędnych środkach, nieśpiesznym narastaniu, już od pierwszych nut tli się w niej ogromny ładunek emocjonalny, jakby w tym powolnym ruchu, doświadczało się prawdziwie wielkich, doniosłych, uwznioślających uczuć.

Nie ma rady. W adagiu trzeba się zanurzyć bez reszty, wybrać się w podróż do wnętrza. Doświadczać prawdziwie, bez kalkulacji, spekulacji, bez rachunku zysków i strat. Podziwiać niczym cuda przyrody każdy stawiany na nowo akord, każdą prowadzoną nieśpiesznie frazę. Adagio to zapatrzenie, zachłanne wchłanianie niewypowiedzianego cudu egzystencji. To maksymalne stężenie treści w ekstremalnie natężonym, powolnym, nieśpiesznym opowiadaniu. To w końcu tęsknota za idealnym istnieniem w świecie, którego jesteśmy spadkobiercami. Tak, to może mało profesjonalny, pretensjonalny opis, ale jak inaczej uczynić tkankę dźwiękową przekaźnikiem wzmożonej emocjonalności, której romantyczne, neoromantyczne adagio jest niezbywalnym symbolem?

Przykładem konieczności powrotu do neoromantycznego, fantastycznego świata doznań, niech będą ostatnie pieśni Straussa, które pisane już po wojnie, zupełnie nie przystają do rzeczywistości połowy XX wieku i to po pamiętnych „Metamorfozach” pisanych w oczekiwaniu na radziecką zagładę. A jednak. Coś skłoniło Straussa do powrotu, wyrażenia prostych zdarzeń za pomocą silnie emocjonalnej, kolorystycznej muzyki, odkrywającej mimo wszystko, na nowo cudowność świata. To fenomenalne, prawdziwe „Straussowskie zmartwychwstanie”…