27 Sty Acceptus
Dzień składać się może z planu i anomali. Z zadań do wykonania i z libertynizmu. Słońce może trzymać się sztywnych ram wstawania i zachodzenia, choć cześciej woli niejasne, zawaluowane sytuacje, śpiąc w mglistych półcieniach. Noc daje ukojenie. Pozorne uśpienie w morzu inspiracji. Formalizm styka się z intelektualizmem tocząc cichą walkę z mocnym przeczuciem bytu. Ucieczki są jedynym rozwiązaniem. Zostawiam za sobą przeszłość, zamykam swą przyszłość, by w choć krótkim ułamku sekundy pożyć na koszt podatnika. Wyruszam w nieznane. Ten jeden jedyny raz. Wyruszam nie pragnąc, nie cierpiąc, nie zakładając, nie trzymając się grafiku, nie marząc, że może gdzieś, może kieydś… Mogę zatrzymać się w upragnionym miejscu. Pobiec za nieoswojonym lisem. Spóźnić się na ostatni autobus trzykrotnie. Oddychać jak długo i jak mocno zapragnę. Patrzeć i słuchać bez filtrów. Znajdywać drugiego człowieka. Poznawać go bez mylnego złudzenia i chęci wykorzystania. Ot, paradoks! W dobie wszechobecnych informacji, nadwiedzy, hiperprzekonań, nie potrafimy się komunikować w sposób przekonujący. Czytamy podręczniki o asertywności, stale kolekcjonujemy traktaty o zasadach, nie pozostawiając przestrzeni dla tego co może wydarzyć się między dwojgiem zwykłych ludzi. Słuchamy ich już z nałożonymi filtrami, postrzegając każde słowo, każdy dźwięk poprzez pryzmat naszych krótkowzrocznych okularów. Niestety nie różowych. Jakby nasze życie miało tylko utwierdzać nas w raz utartych przekonaniach, ugruntowanych przesądem niepewnych prawd. Mam wiedzę mam prawo. Niesłusznie byłoby wykpiewać zdobycze ludzkiego umysłu, by wreszcie poczuć spokój. Nieroztropnie tak po prostu powiedzieć – wiem, choć to nie czyni mnie wolnym. Ile każdy z nas mógłby dać za to, by tak po prostu słuchać dźwięków muzyki bez konieczności oceniania. Dla samego doświadczenia. Przeżycia. Jak bardzo tęsknimy za muzyką, towarzyszką naszych emocjonalnych rozterek, gdy w głowie kotłują się nazbierane, skumulowane zasady, które źle zinterpretowane czynią naszą osobowość niemą! Nie ma konieczności stawania zawsze po jednej ze stron. Identyfikowania się z wrogimi obozami. Ich siła wygasa wraz z kolejnymi wykrzywionymi frazami. Osobowość twórcza zakłada poznanie tego co nas otacza, bez konieczności gwałtownej zmiany myślenia i odczuwania. Akceptuję to co otrzymuję, nie wyruszając na nie swoją krucjatę. Sięgam z pokorą po wiedzę nie traktując jej jak cudownego bożka. Bez tej samoochrony przed krótkotrwałymi modami, naleciałościami, będziemy całe życie miotać się z kąta w kąt, przeklianając nieszczęsny los, w którym niegdy nie jest „za dobrze”. Dziś zabronią nam czuć – jutro wyśmieją naszą oziębłość. „Badania historyczne mogą dać nam wiedzę jakie instrumenty powinny być użyte, a czasem nawet dość dokładne informacje o tym, w jaki sposób mamy się nimi posługiwać. Jednak odległość dzieląca tą wiedzę od jej akustycznej realizacji pozostaje na tyle wielka, iż może być pokonana jedynie przez znaczny wkład inwencji i muzykalności. Decyzja o ich użyciu zapada niemal automatycznie, tak że dla wykonawcy fakt ten z reguły pozostaje niezauważony. Nie dostrzega on, iż jego wykonanie, dajmy na to soanty fletowej Bacha, jest czymś więcej niż zastosowaniem do barokowego fletu wskazówek wykonawczych Quantza we właściwych warunkach akustycznych. […] Utwór muzyczny dopuszcza o wiele większą swobodę wykonawczą niż jego konkretni odbiorcy. Jego wykonanie może w swoim zamiarze wychodzić na przeciw ich przeświadczeniom i oczekiwaniom lub próbować je zmienić, lecz, jeśli ma posiadać jakiekolwiek znaczenie, nie może ich całkowice ignorować.” /D. Leech-Wilkinson/. W wykonywaniu muzyki zachodzi czysta relacja – utwór – muzyk – odbiorca, w której poznanie nie jest obciążone falą przekonań i uprzedzeń.