10 Sie Contrapunctus
„Artystą się bywa, człowiekiem się jest” /J. Stuhr/
Józefina żyła przekonaniem, że na szczęście trzeba zapracować. Czytała po nocach poradniki – „Jak być asertywnym”, „Co jeść by żyć wiecznie”, „Czym trują nas współcześni producenci warzyw”. Chłonęła zbieraną wiedzę, niczym panna stęskniona za swym przyszłym kochankiem. Józefina wiedziała, że tylko dobrze zbudowane ego, daje gwarancję sukcesu (czymkolwiek miałby on być). Sukces bowiem w świecie Józefiny oznaczał wieczne niezaspokojenie. Gnanie przed siebie. Człowiek sukcesu to byt zapracowany, zmęczony, nad aktywny. Pomna tych słów Józefina stwarzała pozór zabiegania, dzięki czemu usilnie wierzyła, że w oczach tubylców jest obrazem szczęścia i spełnienia. W każdym podejmowanym zadaniu, stwarzała na własne cele sieć niewidzialnych „problemów”, „przeszkód”, których bohatersko będzie mogła się lękać. Joanna d’Arc wśród tabletów. Niestrudzona poszukiwaczka ludzkich słabości. Już we wczesnej młodości odkryła nieopisane uczucie, niepokojące, nie podlegające żadnym kategoryzacjom. Ni to dobre ni to złe. Ot werterowski ból istnienia. Jako wprawiona pragmatyczka wiedziała, że to czego nie można nazwać, sklasyfikować – nie nosi znamion istnienia. Trzy dowody na istnienie Boga, sześć dowodów na istnienie szatana – oto przepis na w miarę normalne życie. Tak – tak, nie – nie. Wszystko inne, jest przerażająco tajemnicze, nieprawdopodobne, więc należy to dla przykładu wyśmiać i wyszydzić. Ostatnimi czasy jednak to młodzieńcze, wyparte doznanie, powracało do niej coraz częściej, manifestując się w zdiagnozowanych przez specjalistę objawach depresji (wszystko przecież można i trzeba wyjaśnić – jedna pigułka rano, dwie wieczorem). Bała się tej swojej przeklętej choroby, bowiem wszystkie jej podręczniki określały ją jako słabość, a człowiek słaby postrzegany był przecież jako przegrany. Postanowiła z nikim nie dzielić się swymi wątpliwościami natury egzystencjalnej. Filozofia to przecież pseudonauka leniuchów. Starym sposobem, wybrała sobie piękny, nowy głaz, który będzie dźwigać na swych barkach, by udowodnić komunie, że mimo przeciwności losu jest w stanie żyć szczęśliwie, osiągając immanentny sukces. Dni spędzane na opowiadaniu najbliższym jak ten nowo wyciosany głaz jest ciężki i nieporęczny przywróciły jej radość ducha. Nic bowiem tak nie wzmacnia dobrze zbudowanego ego, jak litość połączona ze szczyptą podziwu. Nadczłowiek – to brzmi godnie. Powróciła więc do notorycznych narzekań, wyliczając na placach miejskich przeciw wskazania, niebezpieczeństwa, jakie wiążą się z natarczywym nieróbstwem, które ostatnio zbiera ogromne plony. Jakże tak można pozwalać sobie na nieregulaminowy spacer? Kto to widział drzemać w południe? Wolnomyśliciel? Artysta? Wszystko to wymówki dla społecznych wyrzutków, którzy dla własnej wygody odrzucają błogą wizję sukcesu przez zapracowanie. Nie ważne przecież czy dana praca przynosi jakiekolwiek efekty, ważne, że wyczerpuje, dając człowiekowi błogie uczucie spełnienia – oto ja, spełniający wszystkie wymagane normy. Ecce homo. Mijały długie letnie miesiące wypełnione nieznośnym śmiechem dzieci. Słońce prężyło swe muskuły, niwecząc pracoholikom wszystkie misterne plany. „Lato to zdecydowanie kiepski czas – myślała Józefina – prawdziwie szlachetne są tylko miesiące zimowe, gdy ludzie w skupieniu oddają się swej misji.” Wiedziała bowiem, że w bladym grudniowym słońcu wszelkie, najmniejsze nawet intrygi ego, rozwijają się najlepiej. Przeglądając najnowszy numer magazynu „Pokonaj wszystkich!”, który prenumerowała od jedenastu lat, natrafiła na dziwaczny artykuł o samotności, która zdaniem autora jest najlepszym lekarstwem na zabieganie. O zgrozo! W tak zacnym piśmie tak nietaktowny, nienaukowy artykuł? Nie myśląc zbyt wiele postanowiła wystosować oficjalną skargę, w której napiętnuje brak profesjonalizmu redaktora naczelnego. No bo jakże to tak. Przecież on za to odpowiada! Jak mógł pozwolić na wypuszczenie tak wątpliwej jakości artykułu. Nie można robić ludziom wody z mózgu. Świat jest jeden. Ideologia jest jedna, właściwa, zdrowa. Ten paskudny artykuł to wrzód na zdrowym ciele społecznym! Używając wszelkich znanych jej profesjonalnych form redagowania oficjalnego pisma, w którym: a) należy mile się przywitać, b) przedstawić swoje zażalenie oraz dobrać do niego odpowiednio przekonującą argumentację, c) pożegnać się przyjaźnie, by nie palić za sobą mostów. Tak przecież robi osoba dobrze wychowana – narzuca swoje zdanie w bardzo kulturalny i niemalże uległy sposób. Nie minęły dwa tygodnie, gdy przyszła odpowiedź. W pierwszej chwili nie wiedziała co myśleć. Stała w odrętwieniu niczym świadek kolizji drogowej. Było to dosłownie na chwilę przed atakiem lęku, połączonego z tym dobrze znanym uczuciem „bycia” z dzieciństwa. Na białej, elegancko pozaginanej kartce widniały słowa z podpisem redaktora. Bez grzecznościowych formuł, bez trzymania się etykiety. Tylko jedno zdanie wyssane z tragedii Szekspira: „Serce nasze bowiem jest najczynniejsze, kiedyśmy samotni”.